sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 4



               Każdy człowiek ma coś, co wyróżnia go spośród innych. Dla jednych jest to wzrost, talent do malowania, optymistyczne nastawienie do świata czy tak jak w przypadku Margaret umiejętność rozmowy. Wiem, brzmi dziwnie. No, bo co może być trudnego w zamienieniu kilku słów z drugą osobą? Jeśli jest się milczkiem czy kimś chorobliwie nieśmiałym może to stanowić poważny problem. Jednak blondynka, choć moim zdaniem nie zdaje sobie z tego sprawy, ma w sobie coś takiego, że ludzie odruchowo jej ufają i szybciej otwierają się na nią niż na innych. W podobny sposób zadziałała na Ryana.

- To nie moja zasługa.- stwierdziła z uśmiechem, gdy przekazałam jej swoje spostrzeżenie.- Tylko twoja. Nie dostrzegasz tego, ale bywasz… onieśmielająca to chyba będzie najlepsze określenie. Zmieniłaś się nie przeczę, ale dalej zdarza Ci się emanować pewnością siebie potrafiącą przytłoczyć innych. Być może dlatego on- wskazała na Calighana toczącego pełną napięcia rozmowę z Andersonem- poczuł się nieco pewniej gdy znalazł się w większej grupie.
Coś mogłi w tym być. Chłopak nie dostał słowotoku, co to to nie ale miło było posłuchać z jaką pasją opowiada o swojej pracy masażysty.
- Bylebyś tylko pewnych osób za bardzo nie wymasował.- wypowiadając te słowa Matt zaskoczył nie tylko mnie. Rayan wyglądał jakby zastanawiał się czy sportowiec przypadkiem nie oberwał ostatnio za mocno w głowę. Nie chodzi nawet o zimny ton jego głosu, który zastąpił grzeczną rezerwę, ale o fakt iż przenosił wzrok to ze mnie to na mojego współlokatora.

Po tych kilku słowach atmosfera jakoś siadła i miło tocząca się konwersacja przerodziła się w dziwnie napiętą sytuację. Nie trzeba było długo czekać aż Anderson zmył się do domu pod pierwszym, lepszym pretekstem, jaki mu przyszedł do głowy.
- Możesz podać mi dzbanek?- spytał Calighan wskazując na szklane naczynie. Podczas gdy moja przyjaciółka brała prysznic wzięliśmy się za mycie garów, których uzbierało się sporo jak na naszą nieliczną grupę.
Podałam mu przedmiot, o który prosił a ponieważ miał wilgotne dłonie ten łatwo mu się wyślizgnął i roztrzaskał o posadzkę. Jęknęłam tylko na ten widok i wzięłam się do zbierania ostrych odłamków, z których jeden boleśnie przeciął mi skórę dłoni. Na widok płynącej krwi serce zaczęło mi gwałtownie przyspieszać.

To miał być zwykły patrol, wizyta w górskiej wiosce gdzie mieliśmy dostarczyć zapasy lekarstw do szpitala polowego. Podeszłam do chłopca lezącego na jednym ze składanych łóżek i podałam mu misia, który spadł na ziemię poza zasięg jego rąk. Uśmiechnął się do mnie słabo, ale to wystarczyło, żeby rozjaśnić jego zapłakaną twarzyczkę. Poprawiłam opatrunki poznaczone czerwienią krwi i zapewniłam, że wszystko będzie dobrze, choć przecież nie mógł mnie zrozumieć. Nic nie było dobrze. Już, kiedy wróciliśmy do bazy dotarła do nas wiadomość, że krótko po naszym wyjeździe na chodniku tuż obok szpitala wybuchł samochód pułapka. Chłopiec nie przeżył.

- Ash? Wszystko w porządku? Choć muszę Ci to opatrzyć.- poczułam jak chłopak łapię mnie za rękę.
- Nie dotykaj mnie!- wyrwałam mu się nadal roztrzęsiona po powrocie wspomnień, od których starałam się odciąć.
- To tylko drobne skaleczenie, założę Ci bandaż i wszystko będzie dobrze…
- Nic nie będzie dobrze słyszysz?!
- Posłuchaj wiem, że…
- Ty nic nie łapiesz! Nawet nie próbuj mnie zrozumieć!- zacisnęłam powieki i oparłam się mocno o kuchenne szafki, prawie tak jakbym chciała być kameleonem i wtopić się w otoczenie żeby nikt mnie już nie zauważył.
- Nie mam takiego zamiaru a wiesz, dlaczego?- zbita z pantałyku zimnym głosem, tego cichego, ale mimo wszystko sympatycznego chłopaka podniosłam wzrok.- Bo najwyraźniej sama nie wiesz, czemu tak się zachowujesz. I wiesz, co? Nie jesteś pępkiem świata, inni też przeżywają różne tragedie.- skończył, po czym z furią zatrzasnął drzwi od swojego pokoju.

*

Moja przyjaciółka następnego dnia uznał, że ma za mało ruchu i chętnie by to w jakiś sposób zmieniła. Tylko, że nie przypuszczał, iż damy jej aż taki wycisk.
- Nigdy więcej mnie do tego nie namówicie, mowy nie ma!- oznajmiła Margaret jednocześnie złym i zmęczonym głosem.- Siatkówka, też mi coś jak można grać w coś tak brutalnego?!
- Brutalnego? Piłka ręczna to jest dopiero bezwzględny sport.- oznajmił Matt upijając łyk mrożonej kawy.
- A ty niby skąd możesz o tym wiedzieć?- łypnęłam na niego powątpiewająco.
- Chłopaki z reprezentacji Polski próbowali mnie czegoś tam nauczyć. Jedyne, co to nabawiłem się paru siniaków.- wzruszył ramionami.
- No patrz a ja myślałam, że tobie wszystko się udaje.- uśmiechnęłam się do niego zaczepnie.
- Ty nie bądź taka mądra Herondale.- poprosił grożąc mi palcem.- Nie zawsze wszystko wszystkim musi wychodzić.

- Nawet tobie, choć pamiętam jak pod wpływem udało mi się wcisnąć tobie parę asów.- przypomniałam mu i zaplątałam dumnie ręce na klatce piersiowej.
- Nigdy nie przestaniesz mi tego wypominać.- w odpowiedzi uśmiechnęłam się szeroko potwierdzając tym samym jego obawy.- Możesz coś dla mnie zrobić?
-Zależy, o co chcesz mnie prosić.- niepewna, o co może mu chodzić odruchowo się zgarbiłam jakby to w jakiś sposób mogło mi pomóc ukryć się przed jego wzrokiem.
- Nie zmieniaj się. Tylko może od alkoholu trzymaj się z daleka- na te słowa zdzieliłam go w ramię.- No, co?! Nie wiem czy zawsze będę mógł Cie ratować.- podparł się pod boki w pozie ala superbohater.
-Ekhem Halo ziemia!- Margaret machała rękami jak opętana, czym zdołała w końcu zwrócić naszą uwagę, bo przez dłuższą chwilę wydurnialiśmy się nie zapominając, ze jest tuż obok..- Nie chcę przerywać tego cokolwiek się tu dzieje- wskazała wymownie na naszą dwójkę-, ale muszę się pożegnać, bo mi transport ucieknie.- i faktycznie przy krawężniku zatrzymał się samochód, za którego kierownicą siedziała Alice, dziewczyna, którą moja przyjaciółka poznała podczas stażu w klinice weterynaryjnej.

Żałowałam, że nie mogła zostać dłużej, ale choć byłyśmy blisko to każda z nas miała swoje życie i obowiązki, które musiała spełniać.
- Naprawdę uważam, że bylibyście fajną parą.- wyszeptała mi do ucha, kiedy przytuliłam ją na pożegnanie.- A ty Anderson się nie poddawaj.- zanim zniknęła we wnętrzu auta zaserwowała siatkarzowi porozumiewawcze spojrzenie.
Przez chwilę nerwowo przystępowałam z nogi na nogę wpatrując się w tuman kurzu wzbijany przez poruszające się ulicą pojazdy.
Coś się we mnie zmieniało. Nie tylko dzięki aluzjom, czy temu krótkiemu zdaniu wypowiedzianemu przez moją przyjaciółkę, zaczęły do mnie docierać pewne oczywiste prawdy. Powoli, ale poczęłam inaczej postrzegać swoje uczucia. Nie byłam ich pewna, nie wiedziałam czy czegoś sobie nie uroiłam, bo nawet czasami, gdy znasz kogoś całe życie nie jest łatwo dostrzec, gdy coś zaczyna się między nami zmieniać.

Kiedyś spotkałam się ze stwierdzeniem, że czasami przyjaciele przestają być przyjaciółmi a stają się sobie bliscy niczym rodzeństwo. Co jednak, gdy to, co było między dwiema osobami zaczyna przeradzać się… Nie, nie mogę o tym tak myśleć. Pokręciłam głową jakbym mogła w ten sposób przegonić na swój sposób straszne, ale też przyjemne myśli.
-Na mnie też już pora.- spojrzałam na chłopaka zdezorientowana marszcząc brwi.- Chciałem wpaść w odwiedziny do dziadków, przecież Ci mówiłem, zapomniałaś?
- O zakręcona ja!- pacnęłam się w czoło.- Faktycznie coś mi teraz świta.- uśmiechnęłam się do niego przepraszająco.- Całkiem mi to z głowy wyleciało.
- Na twoje szczęście skleroza nie boli.- stwierdził ironicznie.- Jakieś ciekawe plany na weekend?
- Jess chyba wpadnie z Johnem.- wspomniałam siostrę i jej czteroletniego synka, którzy mieszkali na drugim końcu kraju.

- A co słychać u Davida?- spytał o mojego starszego brata.
- Pracuje nad jakimś filmem, czyjąś biografią.- próbowałam sobie przypomnieć, o jaką znaną osobę może chodzić, ale nazwisko gdzieś mi uleciało.- Zawsze mówił, że chce zostać reżyserem, ale nie przypuszczałam, iż Hollywood wciągnie go aż tak bardzo.
-Co z waszym ojcem? Coś się między nimi zmieniło?- naprawdę był szczerze zaciekawiony tym, co między nimi zaszło parę lat temu, co mnie nie dziwi, bo zawsze miał z moim bratem dobry kontakt.
- Bez zmian. Staruszek nadal nie może mu wybaczyć, ciągle zastanawia się gdzie popełnił błąd, że jego jedyny syn okazał się gejem.- czasami miałam wrażenie jakby mój rodziciel poglądy czerpał z najgłębszym odmętów średniowiecza.
- Wszystko się jakoś ułoży, wszystko słyszysz?- pogładził mnie delikatnie po policzku i uśmiechnął się dodając otuchy. Poczułam jak policzki oblewa mi zdradziecki pąs, co w obecności Matta zdarzało mi się ostatnio coraz częściej. Tym razem nie wywołało go zawstydzenie poufałym gestem, jakim mnie obdarzył. Złapałam się na chęci, aby ta chwila trwała nieco dłużej i to pewnie, dlatego.


*


- Przestań tak wierzgać! - zaśmiałam się kolejny raz ochlapana przez mojego siostrzeńca.
Tego roku lato było wyjątkowo piękne a pogoda dopisywała niemal każdego dnia. Żeby choć trochę się ochłodzić i odetchnąć postanowiłam Johna nauczyć pływać, na co z ten ochotą przystał by dosyć szybko stracić wcześniejszy zapał.
- Ciocia ja się nigdy nie nauczę.- maluch wczepił się we mnie jak mała małpka.
- Nieprawda.- Z trudem powstrzymałam rozbawioną nutę, co nie umknęło uwadze chłopca, który popatrzył na mnie z miną pełną wyrzutu.
- A właśnie, że tak!- oderwał się ode mnie z trudem łapiąc równowagę na śliskim dnie basenu.
- Uda Ci się, możesz mi wierzyć.- odgarnęłam mu przyklejone do czoła mokre kosmyki.- Mi też na początku nie wychodziło.

- Ale przecież ciociu ty miałaś trenera!- powiedział to z taką miną jakby ten argument kończył dalszą dyskusję. Mogłam mu zacząć tłumaczyć, że na początku musiałam sobie radzić sama, ale raczej wiele by to nie dało. Postanowiłam więc podejść do problemu nieco z innej strony.
- Jak chcesz to mogę zostać twoim osobistym trenerem.- przez chwile przyglądał mi się czujnie jakby chciał się upewnić czy nie stroję sobie z niego żartów, ale w końcu potakująco pokiwał głową. Trochę to trwało, ale w końcu, późnym popołudniem, załapał, o co chodzi. Jego ruchy stały się bardziej miarowe i był w stanie przepłynąć krótki odcinek. Kiedy biegł do swojej mamy, aby pochwalić się postępami cieszyłam się mogąc być tego częścią tak jak Matt był nieodzownym elementem najpiękniejszych chwil, jakie dane było mi przeżyć.


*

- Babcia prosiła, żeby ci to dać.- Anderson podał mi kawałek ciasta z owocami.
- Cudownie pachnie.- zaciągnęłam się niezwykłym aromatem.- podziękuj jej ode mnie.
- Tęskniłem za tobą.- oznajmił zamykając mnie w mocnym uścisku, który zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa, ale tym razem spowodował przeciągły jęk.- Czegoś takiego się nie spodziewałem.- spojrzał na mnie zastanawiając się pewnie, co mogło wywołać taką reakcję.
- Moje plecy…- wyszeptałam cicho, na co ten odchylił ostrożnie materiał koszulki i przeciągle zagwizdał
- O la la, gdzieś ty się tak załatwiła?
- Uczyłam Johna pływać i zapomniałam posmarować się olejkiem. To nie jest śmieszne!- z niedowierzaniem patrzyłam jak próbuje powstrzymać się od roześmiania się w głos.- Czekaj, gdzie ty idziesz?- Spytałam, gdy wychodził z mojego pokoju.

- Masz jajka?- najwidoczniej nie tylko ja za dużo przebywałam na słońcu i ktoś jeszcze dostał tu udaru.- Plecy masz takie czerwone, że spokojnie można na nich smażyć jajecznicę.
- Anderson?
- Co?
- Ciebie to już do reszty pogrzało.
- Kto, z kim przystaje takim się staje- puścił mi oczko i zniknął za drzwiami.
Przez kilka chwil z kuchni dochodziły odgłosy jakby czegoś szukał i wkrótce wrócił do mnie z kubkiem kefiru w jednej ręce i ściereczką w drugiej.

- Domowe sposoby dobre na wszystko.- stwierdził i usiadła za mną na kanapie.- Ashley?
- Co znowu?
- No… jak mam Ci pomóc to musisz ściągnąć bluzkę.- czy mi się wydaje czy głos mu zadrżał, kiedy to mówił?
Jak najostrożniej, żeby niepotrzebnie nie drażnić skóry, ściągnęłam t-chirt i zostałam w samym staniku. Od razu poczułam przyjemny chłód znaczący rozpaloną skórę, kiedy sportowiec zaczął robić mi okład z kefiru
Na krótko przed burzą w powietrzu można wyczuć zmiany zwiastujące jej nadejście. Powietrze jest inne, jakby naładowane elektrycznością. Zupełnie jak teraz między nami.
Choć jego dotyk przynosił mi ulgę czułam lekkie mrowienie w miejscach gdzie mnie dotknął.
- Jak dobrze pójdzie skóra nie powinna Ci schodzić.- dopiero, gdy się odezwał uświadomiłam sobie, że skończył i że milczeliśmy od jakiegoś czasu.
- Jesteś moim osobistym aniołem stróżem.- obróciłam się do niego i chwyciłam leżący obok ciuch aby się nim zasłonić, nagle zawstydzona faktem że mógłby zobaczyć mnie roznegliżowaną.
- Ktoś musi, inaczej byś przepadła.- w jego oczach zatańczyły wesołe iskierki.- Muszę się zbierać.
- Widzimy się jutro?

- Jasne. Wiesz, wizyta kontrolna musi być.- na odchodne jak zawsze cmoknął mnie w policzek, ale i w tym geście coś się zmieniło. Już nie był taki spontaniczny, wkradł się w niego pewien charakterystyczny rodzaj napięcia.
Przez moje życie przewinęło się sporo mężczyzn. jedni zagościli w nim na dłużej inni na krócej a niektórym łączył mnie niezobowiązujący flirt. Jednak przy nikim serce nie biło mi w taki sposób jak w tej chwili.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Opowiadanie jest łatwo zacząć pisać i publikować gorzej już jest z jego zakończeniem
Dałam sobie tydzień więcej na napisanie tego rozdziału, bo miał być idealny a wyszło jak zawsze. Może nie jest aż tak tragicznie, ale końcówka, na której szczególnie mi zależało szczególnie „nie zagrała”.
Co mogę powiedzieć, zanosi się na to, że to opowiadanie skończy się dużo szybciej niż to planowałam, ale sama jestem sobie winna, bo nie przemyślałam do końca decyzji o jego publikacji.

@ Kamila- tobie powinni rodzice na drugie imię dać właśnie „spisek”. Czy ty przypadkiem nie masz mani prześladowczej? No kobieto, liczę na twoją spostrzegawczość i dobrą pamięć w związku z postacią Davida.
@ Alyssa- nie wiem skąd się to wzięło, ale jakoś trudno jest mi opisać to, co się dzieje między Mattem i Ash. Może jest tak, bo akurat w przypadku tego opowiadania, nie przemyślałam sobie dobrze wszystkiego, całej tej historii? Ciężko mi powiedzieć, ale dzięki za szczerość:)
@ BeHappy- Cieszę się, ze ci się podobało i dziękuje za miłe słowa.
@Wredna Ania- zaginęłaś ale grunt, ze się odnalazłaś ;)