sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 7



                 Gdy jesteś zagubiony to albo robisz głupoty albo kroczysz przez życie bez celu. Czasami nawet to i to. Jeśli nie wiesz, czego chcesz, przeżywasz bezmyślnie każdą kolejną chwilę aż w końcu orientujesz się, że czas niepostrzeżenie przeciekał Ci między palcami a ty jesteś zbyt stary, aby to zmienić czy coś osiągnąć nim kopniesz w kalendarz. Brzmi ponuro a miało być pozytywnie i znowu mi nie wyszło. Jak jestem radosna to zaczynam być roztrzepana niczym nastolatka i myśli kotłują się niczym osy w ulu, co w rezultacie skutkuje skakaniem od jednego wątku do drugiego. 

Znowu to robię… o czym to ja chciałam? A tak już wiem. Ważne, aby wyznaczyć sobie cel. Na początek nie koniecznie jakiś mega ambitny, wystarczy coś małego. Coś niezbyt skomplikowanego, czego realizacja może nam sprawiać przyjemność. Później stawiasz przed sobą kolejne wyzwanie i ani się obejrzysz a osiągasz coś, co na samym początku wydawało się niemożliwe. Jednak najważniejsze jest by wierzyć w to, co robimy. A ja wierzę, że pewnego dnia uporam się z tym, co mnie spotkało. Z kontuzją, wojną, depresją. I stanę się taką osobą jak dawniej. Nie, nie taką samą. Inną. Silniejszą. Taką, jaką chciałbym być. Beztroską dziewczyną, która jest szczęśliwa u boku Matta. No dobra, z tym to trochę a nawet bardzo się zagalopowałam. 

Najpierw jeden krok, potem drugi a może kiedyś coś tam ewentualnie będzie, ale najpierw muszę dojść do ładu z samą sobą.
Wiedziałam, że od czegoś muszę zacząć. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu zdecydowałam. Choć moi najbliżsi byli zdziwieni, choć może nie tak jak Margaret, która upuściła szklankę z herbatą, gdy jej o tym mówiłam. W sumie nie dziwię im się. No, bo jeśli parę miesięcy temu łam z wizyt u psychologa a teraz postanowiłam uczestniczyć w spotkaniach grupy wsparcia to mieli prawo być zaskoczeni.

- Dzisiaj dołączyło nas Ashley- z zamyślenia wyrwał mnie Dan, miły pan w średnim wieku, który prowadził spotkania-przywitajmy ją brawami.- Na dźwięk oklasków chwyciłam się mocniej krzesła, na którym siedziałam. Tak na wszelki wypadek jakby ktoś miał zamiar wyciągnąć mnie na środek okręgu.
Było późne piątkowe parne popołudnie. Na plastikowych krzesłach siedziało kilka osób, z których każda przeżyła jakąś tragedię i nie mogąc sobie z nią poradzić przyszła do dusznej salki parafialnej.
- No wiec moja droga, powiedz nam, dlaczego tutaj przyszłaś?- Kręcąc się nerwowo spojrzałam po ludzkiej zbieraninie, która w normalnych okolicznościach, spotykając się na ulicy czy w sklepie nawet nie zamieniłaby ze sobą słowa.
- Próbowałam pomocy specjalisty, takiego jednego psychologa.- Przerwałam na chwilę żeby uspokoić oddech.- Tylko, że to nic nie dawało. Nie wiem… On wszystko to, co mnie spotkało oceniał strasznie chłodno. Nie zrozumcie mnie źle, nie chciałam jego współczucia- dla podkreślenia pokręciłam głową- ale miałam nieodparte wrażenia jakby zależało mu na odhaczeniu kolejnego pacjenta z listy a nie na tym, żeby mi jakoś pomóc. Wtedy bardzo tego potrzebowałam, chciałam, aby kto choć spróbował mnie zrozumieć.

- Ale?- Spytała Natalie, zbuntowana nastolatka z zielonymi pasemkami w blond włosach.
- Zdałam sobie sprawę, że każda tragedia jest na swój chory sposób wyjątkowa i niepowtarzalna i tak naprawdę nikt nie będzie w stanie zrozumieć tego, co mnie dotknęło tak do końca. Może mieć jedynie o tym nikłe pojęcie.
- Z pewnością jest w tym coś z prawdy- Dan z uznaniem pokiwał głową-, ale nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.- Wpatrywał się we mnie intensywnie i choć przyszłam tu w jakimś konkretnym celu to miałam opór, aby o tym opowiedzieć.
- Jest ktoś, na kim mi zależy.- Odparłam po chwili milczenia.- Chciałabym z nim być- uświadomiłam sobie to z całą mocą na chwilę przed tym jak wypowiedziałam te słowa.- Ale żeby tak się stało muszę uporać się z tym, co się stało. Inaczej to nie będzie uczciwe ani względem niego ani mnie.
- No dobra, ale co takiego się stało?- Siedzący po mojej lewej Paul miał zaciekawioną minę niczym przedszkolak.

Chciałam im powiedzieć, bo przecież po to tam przyszłam. Matt, Margaret, moim rodzice, rodzeństwo. Z każdym z nich rozmawiałam o tym, co się działo na wojnie, pobieżne, ale jednak. Może właśnie w tym tkwił problem, że nie byłam w stanie (albo nie chciałam, zależy jak patrzeć) przeanalizować wszystkiego dogłębnie.
Może jednak cierpiałam na rozdwojenie jaźni.
- Jeśli nie chcesz nie mów. Zwierzysz się nam, gdy będziesz na to gotowa.- Dan uśmiechnął się do mnie krzepiąco.- Byleby nie trwało to za długo.- Zaśmiał się jakby opowiedział świetny żart a ja miałam wrażenie, że ostatnie zdanie mogę spokojnie uznać za swoje tymczasowe motto życiowe.


*

              Istnieją dwa powody, które nie pozwalają ludziom spełnić swoich marzeń. Najczęściej po prostu uważają je za nierealne. A czasem na skutek nagłej zmiany losu pojmują, że spełnienie marzeń przestaje być możliwe, gdy się tego najmniej spodziewają. Budzi się w nich strach, przed wejściem na obcą dotąd ścieżkę, która prowadzi w nieznane, strach przed utratą tego, do czego przywykliśmy. Pewnego rodzaju bezpiecznej, ale też nudnej wygody jak to zgrabnie określił na którymś spotkaniu grupy wsparcia prowadzący je Dan,

Pierwsze spotkania nie należały do najłatwiejszych a najgorzej było, gdy musiałam opowiedzieć o swoim wypadku i późniejszych jego konsekwencjach, czyli decyzji o wstąpieniu do armii i wyjeździe do Iraku.  Choć zdarzyły się nieśmiałe słowa uznania „bo przecież zrobiłam do dla chwały USA”, (co nijak miało się do rzeczywistości) to na szczęście obyło się bez nadmiernych ochów i achów. Zdecydowanie było ta najbardziej płaczliwe spotkanie, gdzie łzy zaczęły płynąć strumieniami po tym jak Violet, kobieta w wieku mojej mamy, rozpłakała się po moich słowach i zaczęła wspominać syna, który zginął w Afganistanie. A ja na pytanie, czemu on nie żyje a mi nic nie jest nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Tak to się zaczęło, kolejnym zwierzeniom i czasami dramatycznym przeżyciom jakby nie było końca.

Bałam się tego jak będę się czuć po opowiedzeniu im swojej historii, czy nie najdą mnie jakieś czarne myśli i nie wpadnę w depresję, ale nic takiego się nie stało. Co zadziwiające czułam się dziwnie lekko i było to tak nieoczekiwane uczucie, że nie mogłam przestać się do siebie uśmiechać.
A Matt?  Musiał wyjechać do Kazania, aby przygotować się do zbliżającego się sezonu ligowego. Choć dzieliły nas tysiące kilometrów to- co może dziwnie zabrzmi- miałam wrażenie jakby codzienne rozmowy skracały ten dystans. Nie było jakiś wielkich deklaracji, górnolotnych słów a mimo to mieliśmy ten cichy rodzaj pewności, że rodzi się między nami coś wyjątkowego.
Pierwszy raz od dłuższego czasu miałam wrażenie, że zaczynam odzyskiwać kontrolę nad swoim życiem, że wszystko jest na swoim miejscu, układa się tak jak bym tego chciała.
Czemu w takim razie nie opuszczało mnie przeczucie, że wkrótce wszystko runie jak domek z kart?


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Ot takie krótkie nic, pewnego rodzaju rozdział przejściowy gdzie tak naprawdę niewiele się dzieje