niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 2


- Musimy się spotkać! Kto wie może już niedługo Cię odwiedzę?
- Ile razy ja już to słyszałam? W każdym razie coś długo Ci schodzi.- powiedziałam nieco zjadliwie.
 - Ty mi tu nie pyskuj.- mogłam sobie wyobrazić jak po drugiej stronie słuchawki Margaret groźnie wymachuje mi palcem.- Uwierz mi, gdybym tylko mogła siedziałybyśmy teraz w twoim pokoju i opowiadałabyś mi wszystko, naprawdę wszystko. Co tylko byś chciała, słyszysz?
 - Tak wiem.- westchnęłam po czym po kilku słowach pożegnania wcisnęłam czerwoną słuchawkę.
Parę razy zdarzyło mi się zażartować, że minęła się z powołaniem gdy zamiast psychologii wybrała weterynarię. Nie zliczę ile razy wysłuchiwałam moich skarg i jęków, choć sadzać po jej minie wielokrotnie miała mnie ochotę zdzielić po głowie za głupoty jakie wygadywałam. Do rękoczynów nie doszło ale raz czy dwa dostałam od niej porządny ochrzan a że w sumie mi się należało nie miałam do niej pretensji.

Lubiłam te nasze jednostronne dyskusje ale była taka osoba z którą lubiłam nie tylko rozmawiać ale również milczeć. Inni mogli mi mówić co powinnam robić a czego nie a i tak najczęściej wpuszczałam te rady jednym uchem a wypuszczałam drugim. Jednak jak to już bywa od każdej reguły są wyjątki. Z nim jakoś zawsze bardziej się liczyłam ale nie umiem powiedzieć dlaczego.
Może to dzięki tym wszystkim dobrym i złym chwilom? A może dzięki wspólnie spędzonemu dzieciństwu i licznym przygodom?
Jedno ze wspomnień samo wkradło mi się do myśli.

- Zwolnij Ash!- patyczkowaty chłopiec biegł za młodszą od niego o dwa lata pięciolatką, którą próbował nauczyć jeździć na deskorolce. Dziewczynka chwiejnie pokonała kilka metrów starając się utrzymać równowagę , którą straciła gdy jedno z kółek wjechało do dziury w chodniku. Poleciała do przodu lądując na kolanach.
- Nic Ci nie jest?- spytał zdyszany gdy był już obok.
- Ja nigdy się nie nauczę! Jestem beznadziejna Matt.- widział jak drży jej dolna warga od powstrzymywanego płaczu.
- Nie, nie jesteś. Mi też na początku nie wychodziło.- oznajmił naklejając przyjaciółce plaster na zdarte kolano.
- Naprawdę?- spytała pociągając nosem.
- Naprawdę.

We wczesno sobotni poranek weszłam do kawiarni i skierowałam swe kroki do jednego z identycznych stolików, stojącego w głębi sali
- Nie musisz dziękować.- oznajmiłam kładąc przed siatkarzem okulary przeciwsłoneczne, które wczoraj zostawił u mnie.
- Wcale nie miałem zamiaru.- uśmiechnął się do mnie łobuzersko.- Dlaczego miałby to robić? Przecież to tylko prezent, który dostałem na urodziny od mojej najlepszej przyjaciółki.- znowu się ze mną przekomarzał.
- Ot zwykły przedmiot, który można kupić w pierwszym lepszym sklepie.- stwierdziłam rozsiadając się wygodnie na krześle i trochę go podpuszczając.
- Za pieniądze wszystkiego nie dostaniesz.- w oczach zalśniły mu wesołe iskierki a ja nie wiedzieć czemu poczułam jak na policzki wypływa mi rumieniec. Odgarnęłam z twarzy uparcie opadający kosmyk.

- Lubiłem, gdy zaplatałaś je  w warkocz.- wskazał na sięgające prawie ramion kruczoczarne włosy.
-Tak, ja też ale na pustyni taka fryzura jest mało praktyczne.- Nie mogłam się nadziwić jakie głupoty wygaduję.-  Kiedy po Ciebie przyjadą?- spytałam wypatrując czy na zewnątrz nie widać autobusu reprezentacji do którego miał wsiąść mój przyjaciel. Matt przyjechał tylko na trzy dni, w przerwie między zgrupowaniem a meczem jaki miał rozegrać jutro.
- Niedługo powinni być.- zerknął na zegarek sprawdzając godzinę.- Obiecuję, że następnym razem wpadnę na dłużej.
- No nie a już myślałam, że się nareszcie Ciebie pozbędę.- udałam przerażenie na co ten kopnął mnie w kostkę.- Ej to bolało!- schyliłam się aby rozmasować obolałe miejsce.
- Podobno cierpienie uszlachetnia.- wstał i zarzucił sportową torbę na ramię.
- Też będę za tobą tęsknić.- mocno wtuliłam się w jego bok jakbym mogła tym gestem zatrzymać go przy sobie.- Muszę jeszcze wstąpić do biblioteki.- poklepałam torebkę w której spoczywało kilka książek.

- Jak tam sprawa z mieszkaniem i wyprowadzką? Rodzice bardzo się wściekli?- spytał gdy wchodziliśmy do przybytku pełnego woluminów.
- I to jeszcze jak. Myślałam, że mama rozszarpie mnie przez telefon i wcale nie uspokoił jej fakt, że będę mieć współlokatora.- zaśmiałam się na co bibliotekarką zasyczała niczym wąż próbując nas uciszyć.- Widzisz? Sprowadzasz mnie na złą drogę.- wskazałam na starszą panią której wzrok miotał pioruny.
- Zawsze do usług.- skłonił się lekko i zniknął za jednym z regałów.
Zanim znalazłam coś wartego uwagi przejrzałam kilka półek w jednej z wąskich alejek. Byłam tak zajęta kartkowaniem stron, że dosłownie weszłam w jeden z regałów. Cała jego zawartość spadała na mnie i momentalnie dobry nastrój minął.

 - Ash gdzie jesteś?- roześmiany głos Andersona dobiegał jakby z oddali.- Ashley? Ash! Co się stało?- poczułam jak obejmuje mnie i próbuje podnieś z podłogi na której skuliłam się paraliżowana nieproszonymi wspomnieniami. Chciałam uciec, schować gdzieś gdzie nikt mnie nie znajdzie, zrobiłabym wszystko byleby tylko zapomnieć. Przeważnie udawało mi się maskować i udawać że jest dobrze, że wojna na mnie nie wpłynęła ale bywały chwile jak ta gdy wszystko się sypało. Pozornie nic nie znaczące sytuacje sprawiały, że nie mogłam się oddychać i panikowałam. Próbowałam jakoś zagłuszyć emocje ale zazwyczaj skutki były opłakane. Jak wtedy gdy Matt odebrał mnie kompletnie pianą z imprezy

Zamknęłam oczy i szybko je otworzyłam bo wróciły mnie do mnie obrazy sztucznie wywołanej lawiny zasypującej domostwa niewinnych ludzi, z których wielu zgineło.
- Popatrz na mnie.- powiedział to tak twardym głosem, że posłuchałam. Wyglądał jakby intensywnie myślał nad tym co zrobić z takim wrakiem człowieka.- Pojedziesz ze mną.
- Ale ja nie mogę, możesz mieć kłopoty.- zaprotestowałam słabo.
- O mnie się nie martw.- otarł mi policzka łzy, które nawet nie zorientowałam się jak zaczęły mi płynąc z oczu.- Jakoś sobie poradzę poza tym twoi rodzice wracają za kilka dni a ja nie mam zamiaru zostawiać Cię samej. Nie kiedy jesteś w takim stanie
Nawet nie zorientowałam się jak siedziałam w środku przestronnego autobusu. Micah Christenson powiedział coś w stylu „oto nasze stare dobre małżeństwo” ale urwał kiedy zobaczył w jakim jestem stanie. Kolejne godziny pamiętam jak przez mgłę. Czułam jak przyjaciel rozmasowuje mi zaciśnięte w pięści dłonie, chyba rozmawiałam też z Paul’e Lotmanam a może to był Murphy Troy? Nie jestem pewna.

Wieczorny mecz towarzyski sprawił, że nieco doszłam do siebie. Mała hala była szczelnie wypełniona kibicami dopingującymi swoją ukochaną reprezentację, która ograła miejscową drużynę uniwersytecką do zera. Wszechobecny hałas mi nie przeszkadzał, co może się wydawać dziwne skoro z równowagi wyprowadziło mnie kilka spadających książek.
- Dziękuję.- leżałam w hotelowej piżamie na łóżku w pokoju szatyna. Gdy zostałam sama znowu ogarnęło mnie nieprzyjemne uczucie niepokoju i lotem błyskawicy zapukałam w drzwi atakującego.
- Za co? Spytał nie odrywając wzroku od pomeczowych statystyk.
- Za to, że przy mnie jesteś.- powiedziałam jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie
- Wspierałaś mnie, kiedy miałem depresję.- wspomniał okres z przełomu 2014 i 2015 roku.- Byłaś na innym kontynencie a czułem jakbyś była tuż obok. Te wszystkie maile jakie wymienialiśmy dodały mi siły do walki.- zamyślony przeczesał ręką włosy.- Inni pocieszali mnie ale ich słowa wydawały się puste i naprawdę mnie drażniły. Później przyszedł taki okres, że dzwoniłaś i opieprzałaś  mnie kiedy odbierałem bo powinienem według Ciebie wziąć się w garść i trenować a nie bąki zbijać. Poskutkowało, chyba mogę powiedzieć, że dzięki tobie odzyskałem serce do siatkówki- zawsze dziwiłam jak może o tym tak spokojnie opowiadać.- Miałaś niekonwencjonalne metody.

- Ale za to skuteczne.- uśmiechnęłam się niepewnie.- W jakimś stopniu byłam na ciebie zła.- zrobił zaskoczoną minę bo nigdy jakoś się nie zagłębialiśmy w tamte chwile a teraz zebrało mi się na szczerość.-Nie mogłam znieść myśli, że rezygnujesz z czegoś od tak- pstryknęłam palcami dla podkreślenia ostatnich słów- podczas gdy ja nie miałam nawet wyboru co do wycofania się z pływania. Było Ci ciężko i w pełni to rozumiem ale nie chciałam, żebyś później żałował swojej decyzji
- Wsparcie. Właśnie tym dla siebie jesteśmy. Ty i ja.- czułam jak oczy mi się zamykają kiedy przykrył mnie puszystym kocem.- Poza tym, obiecałem że będę zawszę przy tobie. Przyjaciel na zawsze, pamiętasz?- powoli odpływałam do krainy snu więc nie byłam pewna czy nuta w jego głosie jaką wychwyciłam to nie wytwór mojego zmęczonego umysły.


*

Rano obudziłam się wypoczęta, czułam się lepiej choć gdzieś daleko z tyłu głowy czaił się strach przed nawrotem paniki. Miałam wyrzuty sumienia bo przez to, że zarekwirowałam łóżko przyjaciela musiał spać na kanapie i w rezultacie o poranku były nieco połamany. To to jeszcze ale sposób w jakim chłodno do mnie podchodził trener Speraw i jak krytykował niesubordynację Ardensona wywoływało nieprzyjemne uczucia również u kilku członków reprezentacji.
- Jasne nie jest zadowolony z jego zachowania- podczas śniadania siedziałam obok Davida Lee, który wskazał na siedzącego po drugiej stronie Matta- ale dziwi mnie jego podejście do twojej osoby. Jego brat też jest weteranem i zawsze szanował osoby decydujące się na wstąpienie do Armii.

- Podobno chodzi o to, że rozwalam wam plan treningowy ale mam wrażenie, że nie tylko.- przypomniałam sobie fragment kłótni wśród sztabu szkoleniowego, której byłam powodem. Środkowy wzruszył tylko ramionami dając do zrozumienia, że nie wie co ma o tym wszystkim myśleć.
Zastanawiałam się czy Andersonowi nic nie jest, czy nie ma przypadkiem nawrotu depresji. Zazwyczaj był w dobrym humorze ale martwiło mnie, że dosyć często mogę wyczuć w jego głosie przejmujący smutek.

Z zamyślenia wyrwał mnie konduktor pociągu informujący podróżnych o zbliżającej się stacji.
„Bądź silna, ponieważ zanim wszystko będzie dobrze, może nadejść burza, ale nie może padać wiecznie.” Tymi słowami pożegnał się ze mną Matt, któremu czasami zdarzało się zabłysnąć tego typu myślą więc ochrzciłam go mianem Złotoustego.
Pociąg zahamował a że nie miałam czego się złapać siłą rozpędu poleciałam do tyłu wpadłam na stojącego za mną chłopaka.

- Przepraszam.- wydukałam zawstydzona i szybko wysiadłam z pociągu nie czekając na jego reakcję.
Nim skierowałam się do swojego nowego mieszkania poszłam do sklepu aby zrobić zakupy. Lodówka świeciła pustkami a mi kiszki grały przysłowiowego marsza.
Gdy wyciągałam klucze z torebki zorientowałam, że ze środka dobiegają mnie jakieś głosy. Momentalnie naszły mnie czarne myśli o włamaniu, ale dlaczego ewentualny złoczyńca miałby się śmiać? Z wahaniem weszłam do środka i okazało się, że to żaden bandyta tylko właścicielka od której wynajmuję mieszkaniem.
- O już jesteś. Tak się zastanawiałam, gdzie się podziewasz.- uśmiechnęła się do mnie ukazując dołeczki w puchnych policzkach.
- Musiałam wyjechać w sprawach rodzinnych.- dobre kłamstwo nie jest złe a nie miałam ochoty zwierzać się obcej osobie z tego co się ze mną dzieje.

- Ojej mam nadzieję, że wszystko porządku?- w odpowiedzi pokiwałam tylko twierdząco głową.- Chciałabym Ci kogoś przedstawić.- jak na zawołanie z pokoju sąsiadującego z moim wyszedł chłopak na którego widok siatki z zakupami wypadły mi z rąk.- Ashley poznaj Rayan, mojego siostrzeńca który będzie twoim sublokatorem.- Nie przyjrzałam mu się dokładnie ale z całą pewnością był to chłopak którego stratowałam zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej w pociągu. No pięknie, jeszcze tego mi brakowało. Jak pech to pech.


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.


Czytasz? Skomentuj!

Rozdział jaki jest każdy widzi. Jeśli chodzi o treść przekazałam wszystko co chciałam a że nie wyszło do końca tak dobrze jakbym tego chciała to już inna historia. Nie czytałam go drugi raz więc mogą zdarzyć się błędy które postaram się poprawić w wolnej chwili.
Kolejny rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie. Zbliżają się święta więc raczej nie będę miała czasu napisać nowej części (ktoś musi ulepić te wszystkie pierogi i uszka) a wy też będziecie zbyt zajęci swoimi sprawami.

No i oczywiście z okazji zbliżających się Świąt chciałam życzyć wam wszystkiego najlepszego.
Ile Możdżonek ma wzrostu, Ile Wrona ma zarostu, Ile Zati na trybunach siedział, Ile Igła słów wypowiedział, Ile Bartman wkurzał ludzi, Ile Kubiak w obronie się trudził, Ile Żygadło piłek rozegrał, Ile Kurek punktów zdobył, Ile żeśmy z Gruszką meczów wygrali, Ile razy Jarosz z Ruciakiem asy serwisowe posyłali, Ile Winiar wyciął kawałów, Ile podczas PŚ zawałów, Ile pośród Kibiców radości, Ile Antiga ma w sobie serdeczności, Ile Piter emocji ma w środku, tyle zdrowia, pomyślności, szczęścia, ciepła, zdrowia i radości życzę wam Ja!

p.s. A wszystkich chętnych mających ochotę na przeczytanie fajnego, niecodziennego i momentami nietypowego opowiadania zapraszam na bloga Kamili tough-decision.blogspot.com

Do zobaczenia,

Artis

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 1



                  Wszystko zdarzyło się tak nagle… ale chyba oto właśnie chodzi z wypadkami - nikt się ich nie spodziewa inaczej staralibyśmy się im zapobiec.
Parę osób usiłowało złożyć składane trybuny,  które za mocno pchnięte zawadziły o niestabilne rusztowanie. Kupa żelastwa zawaliła się tak szybko, że choćbym chciała ani ja ani nikt inny nie zdążyłby zareagować.
Nie protestowałam gdy uparto się aby wezwać karetkę, która zabrała mnie do szpitala na rutynowe badania mające potwierdzić, że nic mi nie jest. Nie miałam wstrząsu mózgu ani nic sobie nie złamałam, według  lekarza dyżurnego najpoważniejsze co mogło mi dolegać to siniaki. Miał rację, już następnego dnia moje ciało pokrywała siateczka plamek o mało przyjemnej barwie zgniłej zieleni.
Czasami początki bywają mylące i nie wszystko widać na pierwszy rzut oka.
Kilka dni później ze snu wyrwał mnie przeszywający ból. Miałam wrażenie jakby prawy bark był palony żywym ogniem. Kolejna diagnoza była bezlitosna.

- Niedobrze mi.- zerwałam się z miejsca gdy poczułam mdłości. Ledwo zdążyłam przechylić się przez balustradę werandy i zaczęłam wymiotować. Przez chwilę wstrząsały mną torsje aż całą zawartość mojego żołądka znalazła się na ulubionych różach matki.
- Masz.- wzięłam butelkę z wodą podaną przez przyjaciela. Mimo przepłukania ust nadal czułam na języku nieprzyjemny nalot.
- Dzięki.- z wdzięcznością spojrzałam w błękitne oczy szatyna, który poklepał miejsce obok siebie na huśtawce.- Wiesz, w moim stanie to chyba nie najlepszy pomysł. Bujanie i rewolucje żołądkowe to raczej kiepskie połączenie, jeszcze znowu mi się uleje.- stwierdziłąm siadając na drewniane podłodze tak, że oparcie dla pleców stanowiła nieco podniszczona balustrada.
- Spotkałem się z różnymi określeniami kaca ale jeszcze nikt nie podciągnął tego pod rewolucje żołądkowe.- rozbawiony moim stanem zaplótł ręce na kładce piersiowej i jakby chcąc mnie jeszcze rozdrażnić bardziej sie rozbujał. Udało mu się, na sam widok poczułam jak kiszki skręcają mi się nieprzyjemnie i z jękiem schowałam twarz w dłoniach.
- Nienawidzę Cię.- wyjęczałam.

- Tak wiem. Zabawne bo to też jedno z pierwszych zdań jakie mi powiedziałaś.- gdy spojrzałam na niego zobaczyłam jak gładzi palcami napis na oparciu huśtawki. Nasze inicjały i krótkie trzy słowa „przyjaciele na zawsze”.
- Trzeba było mi nie zabierać ulubionego misia, to bardzo poważna zbrodnia.- zaśmiałam się cicho.- Nie dość, że widzieliśmy się co wakacje- wspomniałam czasy gdy przyjeżdżałam do Darien w stanie New York aby kilka tygodni każdego lata spędzić u dziadków - to parę lat później przeprowadziłam się tutaj bo miałam bliżej na treningi i musiałam znosić Cię codziennie.- zręcznie uchylił się przed papierową kulką, którą w niego rzuciłam i po chwili siedział koło mnie.
- Mów co chcesz i tak wiem, że mnie lubisz.-szturchnął  mnie na co mimowolnie się uśmiechnęłam.- Gdyby nie to, że akurat jestem w mieście nie miałby kto odebrać cię z tej pijackiej popijawy.- nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że posyła mi pełne troski spojrzenie.- Przyleciałaś wcześniej z Iraku a twoi rodzice wrócą dopiero za dwa tygodnie z wycieczki, którą im zasponsorowałaś. Martwię się o Ciebie.- dodał gdy nic nie powiedziałam.

- Każdy radzi sobie ze stresem jak może.- poczułam jak wracają do mnie niechciane wspomnienia wszechobecnej beznadziej, wystrzałów z broni czy zapłakanych twarzyczek osieroconych w wyniku wojny dzieci. Podciągnęłam nogi pod brodę jakbym tym gestem mogła odgrodzić się od bolesnych obrazów przeszłości.- Posłuchaj ja… Jak już dawno wiedziałam, że teraz wrócę i specjalnie wysłałam ich na wypad  w takim a nie innym terminie.
- Zrobiłaś to ponieważ…?- nie oskarżał mnie, nie patrzył lekceważąco tylko był naprawdę ciekawa motywów jakie mną kierowały
- Bo mam już dość! Chcę być sama choćby przez kilka dni.- zacisnęłam mocno oczy powstrzymując napływające do nich łzy.- Za każdym razem gdy dzwonię słyszę jak bardzo są ze mnie dumni, z tego że postanowiłam walczyć za ojczyznę a ja już nie mogę tak dłużej. Nie mogę wysłuchiwać tych wszystkich ochów i ahów podczas gdy rozsypuję się od środka i  ledwo mogę funkcjonować.
- Nie myślałem, że jest tak źle.- poczułam jak obełguje mnie ramieniem i wtuliłam się w niego wdychając znajomy zapach, który na swój sposób zawsze mnie uspokajał.- Nie będę Ci radził, żebyś poszła do psychiatry bo sama studiowałaś psychologię.- wyrwał mi się zduszony chichot. Jedną z cech jakie u niego cenię najbardziej jest to, że potrafi mnie wyciągnąć z nawet najgłębszego dołka.-Choć osobiście uważam, że lepiej się wygadać nawet jeśli ma być to obca osoba.

- Dobrze wiesz, że próbowałam… byłam u kilku psychologów i wszyscy stwierdzili coś co sama mogłam stwierdzić. Cierpię na ostry zespół stresu pourazowego.- byłam przerażona tym jak bardzo bezbarwny wydawał się mój głos.- Czasami chciałabym, żeby to wszystko nie miało miejsca. Zniknęło jak ślady na piasku zmyte przez fale
- Żałuję, że nie mogło mnie być wtedy przy tobie.- przez cienki materiał podkoszulka czułam jak kojąco gładzi mnie po plecach.- Może gdybym coś ci doradził czy po prostu pogadał wszystko potoczyłoby się inaczej.
- Być może.- przytakuję po to tylko aby go uspokoić bo tak naprawdę sama w to nie wierzę
Nigdy bym nie przepuszczała, że wypadek sprzed półtora roku aż w takim stopniu wpłynie na moje życie. Poza siniakami nie miałam większych obrażeń ale jak to czasami bywa niektóre rzeczy możemy dostrzec dopiero po czasie.
Już po tygodniu wróciłam do regularnych treningów co mi oczywiście odradzał lekarz. Z rad rodziny i przyjaciół również nic sobie nie robiłam. Niby prędzej słuchamy rad bliskich nam ludzi niż tych obcych ja jednak wiedziałam swoje. Przynajmniej tak mi się wydawało. Uznałam, że skoro podobno nic mi nie jest i za jedyne obrażenie można uznać siniaki nic mi nie będzie, gdy wrócę wcześniej do pływania niż mi to zalecano. Pierwszy dzień nic. Drugi, trzeci również. Czwartego zaczęłam odczuwać ledwie wyczuwalny ból w barku. Mówiłam sobie, że to przecież nic, to tylko mięśnie mi się zastygły i teraz mi się rozciągają więc to pewnie dlatego. Gdy już nie miałam wyjścia stawiłam się na izbie przyjęć. Z około medycznego bełkoty wyłowiłam kilka zrozumiałych słów, na które zlał mnie zimny pot. Zapalenia stawu barkowego i jego stałe zwyrodnienie wywołane nadmierną esksplatacją oraz niewykrytymi wcześniej urazami. To był wyrok. Mogłam dalej pływać, owszem ale rekreacyjnie. O dalszym uprawianiu sportu wyczynowo nie było już mowy. No chyba, ze chciałam zostać kaleką do końca życia. Tak to już jest. Niektóre rzeczy doceniamy gdy je tracimy a wystarczyłoby cieszyć się każdą chwilą.

W takiej sytuacji musiałam postawić sobie pytanie. Co mogę robić w przyszłości skoro nie mogę robić już jedynej rzeczy w której byłam naprawdę dobra? Pytanie chyba jedne z trudniejszych, jakich można sobie zadać. Przez pewien okres miotałam się z konta w kąt. Podejmowałam się każdej możliwej pracy byleby tylko zarabiać. Nic ambitnego ale liczyłam, że może coś mnie natchnie i wpadnę na jakiś genialny pomysł. Niestety tak nie było. Opieka nad dziećmi, wykładanie towaru na półki w supermarkecie o trzeciej nad ranem, rozdawanie ulotek, sprzątnie biur czy nawet skręcanie długopisów to tylko jedne z przykładów. Z planu o roboczym tytule „samodzielność” wyszło wielkie nic i po pewnym czasie zmuszona byłam zamieszkać z rodzicami bo nawet opłacenie czynszu okazało się zbyt trudne.
Mijał dzień za dniem i nic się nie zmieniało. Rodzice starali się mnie wspierać ale po pewnym czasie zaczęli schodzić mi z drogi bo okazywana mi przez nich troska zaczęła mi ciążyć i drażnić coraz bardziej. Byłam niespokojna, każdy najmniejszy przejaw życzliwości potrafił doprowadzić mnie do furii. Za takie a nie inne zachowanie względem rodzicieli zbierałam porządne bęcki od trojga starszego rodzeństwa. Wiedziałam, że mają rację a co do jednego to już na pewno. Byłam zła na własną bezsilność, na to iż w takiej sytuacji nie mogę albo na jakiś chory sposób nie chcę sobie poradzić.

Po jakimś czasie trafiłam na targi pracy, gdzie znalazł się punkt rekrutacyjny do armii. Takim oto sposobem po badaniach i kilku tygodniowym szkoleniu trafiłam do 10 dywizji- zwanej również górską- Armii Stanów Zjednoczonych stacjonującej w Fort Drum, w północnej części Stanu Nowy Jork przy granicy z Kanadą.
Wtedy odżyłam, nabrałam chęci do działania bo ponownie miałam w życiu cel. Choć  może nie byłam najlepsza, co mi nie przeszkadzało, to radziłam sobie całkiem nieźle z najważniejszymi elementami szkolenia w dalszej perspektywie mogącymi uratować życie nie tylko mi ale również wszystkim tym, którzy mieli walczyć u mego boku.
Teraz widzę, że kierowały mną romantyczne pobudki, które w zderzeniu z rzeczywistością okazały się bolesne nie tylko pod względem fizycznym a przede wszystkim psychicznym.
Od wielu tygodni zmagałam się z kolejną decyzją.
- Koniec z tym.- chłopak posłał mi pytające spojrzenie.- Koniec z Armią. Nie mogę już tak dłużej, rezygnuję. To był ostatni raz, już więcej nie pojadę na wojnę. To miała być misja pokojowa a…- nie miałam siły skończyć podjętego wątku.- Jeśli chcę pozostać przy zdrowych zmysłach muszę zostać. - pokręciłam głową dodatkowo podkreślając wypowiedziane słowa.

- Lepiej późno niż wcale.- stwierdził na co żartobliwie popchnęłam go a że nie spodziewał się z mojej strony takiej reakcji wylądował na ziemi.- Nie musiałaś być taka brutalna.- oznajmił z wyrzutem i podniósł się do pozycji siedzącej.- Zawsze byłaś wyczulona na krzywdę innych. Jeśli komuś tylko działo się źle to reagowałaś błyskawicznie. Robiłaś wszystko dla innych tylko nie dla siebie. Czasami miałem wrażenie, że w ten sposób uciekasz tylko sama nie wiesz od czego.- zwiesił na chwilę głos zbierając myśli.- Zupełnie jakbyś... bo ja wiem, uciekała od cierpienia. Chyba dlatego nie spodziewałbym się, że wstąpisz do Armii, byłaś zbyt wrażliwa na wszelkie zło.
- Powiedział facet, który od małego miał problem z pracą zespołową.- posłałam mu ni to smutny ni pogodny uśmiech.
- Tia… los jest dziwny ty strzelałaś do wroga...
- a tys jesteś jednym z najlepszych amerykańskich siatkarzy.- zacytowałam podniosłym tonem fragment artykuły, który ukazał się niedawno w lokalnej gazecie i opisywał jego drogę na tzw szczyt. Popatrzył na mnie z wyrzutem i w akcie zemsty zaczął łaskotać.- Przestań patafianie jeden!- Próbuję mu się wyrwać ale jest odemnie silniejszy i w rezultacie prawie się zapowietrzam ze śmiechu.
- Cholera jasna!

- Ej przecież nic Ci nie zrobiłam!- przyglądam się jak w pośpiechu wyciąga z kieszeni bluzy telefon.
- O żesz jasna Anielko, jestem spóźniony.- twarz mu pobladła kiedy zobaczył widniejącą na wyświetlaczu godzinę.- Trener mnie zabije.- przerażony zaczął wrzucać w pośpiechu do sportowej torby swoje rzeczy. Zdjęcia ze zgrupowań, kilka naszych fotek, książkę którą mu pożyczyłam rok temu a której nadal nie przeczytał. Same pamiątki z przeszłości.- To nie jest śmieszne.- zmieszany przestępował z nogi na nogę kiedy opanował mnie niepohamowany napad śmiechu.
- Dziwisz mi się?- spytałam gdy jakimś cudem udało mi się uspokoić.- Nigdy nikogo się nie bałeś, zawsze miałeś własne zdanie a teraz trzęsiesz portkami.
- Ludzie się zmieniają.- stwierdził i kciukiem otarł mi łzę, która poleciał mi od niedawnego chichotu. Stał nieruchomo gdy objęłam go bez uprzedzenia, zupełnie jakby nie wiedział jak zareagować po chwili jednak odwzajemnił gest. Zawsze to lubiłam, to uczucie gdy ten dwumetrowy dryblas zamykał mnie  w mocnym uścisku, odgradzając mnie od trosk  codzienności.
- Matthew Johnie Andreson.- zaczęłam patrząc mu w oczy.- Pojęcia nie masz jak się cieszę, że jesteś moim przyjacielem.- przez jego twarz przemknął dziwny cień.
- Na starość robisz się strasznie sentymentalna.- żartobliwie poczochrał mnie po włosach po czym pożegnaliśmy się. Stojąc na ganku i obserwując jak odjeżdża zastanawiałam się jak mam zinterpretować smutny uśmiech jakim obdarzył mnie na koniec.


.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-


Czytasz? Skomentuj!

No i wiecie już kto będzie siatkarskim bohaterem. Ciekawa jestem czy sprawdziły się wasze przypuszczenia bo parę z was, sądząc po komentarzach, miało je.
Cieszę się, że wam się podobało i, że polubiliście Ashley. Może i momentami bywa uszczypliwa i zbyt pewna siebie ale z założenia ma być inna pod względem charakteru niż Martyna, bohaterka mojego poprzedniego siatkarskiego opowiadania.

@ Alyssa- wpadnięcie na jakiegoś chłopaka czy potrącenie przez niego byłoby zdecydowanie bardziej pozytywne i hm…. romantyczne.
@ Kam ila- przeczucie Cię nie myliło. Jakiś wniosek? Czytać komentarze jak najbardziej ale nie sugerować się nimi.

Jeśli chcecie abym informowała was o kolejnych rozdziałach proszę abyście pod tym rozdziałem poinformowali mnie o tym i zostawili na siebie jakieś namiary.


Jakbyście mieli ochotę poczytać opowiadanie w klimatach fantasy to zapraszam na moje drugie opowiadanie „Tam, gdzie nie sięgawzrok”

Do następnego,
Artis

niedziela, 6 grudnia 2015

Prolog



           Kalifornia. Najbardziej zielony spośród 58 stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej rozciągajmy się między wybrzeżem Pacyfiku a górami Sierra Nevada. Będący najludniejszym i najbogatszym stanem, na którego terenie rosną liczące sobie prawie 4000 lat sosny długowieczne a i tak wszyscy będą kojarzyć go z Holywood.
I nie ma znaczenia, że jest tu wiele innych wspaniałych miejsc. Jak Santa Barbara, gdzie panuje cudowny klimat do tego stopnia, że niektórzy nazywają je mianem „amerykańskiej Riviery”. Oprócz tego w tym urokliwie położonym nad oceanem mieście swoją siedzibę ma jedna z fili University of California, gdzie przed trzema laty zaczynałam studia. Psychologia nie było moim wymarzonym kierunkiem ale z drugiej strony prawda jest tak, że nie wiedziałam co chcę robić w życiu. Ba! Ja nadal tego nie wiem i to mnie przeraża najbardziej.

Chociaż… do tej pory pamiętam jak mama pierwszy raz zabrała mnie na basen. To uczucie jakie ogarnęło mnie gdy pierwszy raz byłam w stanie samodzielnie przepłynąć kilka metrów było tak obezwładniające i uzależniające, że każdą możliwą chwilę spędzałam na obskurnej pływalni w Spring Hill na Florydzie, mieście gdzie się wychowałam.
Gdy miałam jakieś 10 lat, nie więcej, zauważył mnie trener, który twierdził iż podobno mam talent. Po żarliwej i długiej dyskusji z moimi rodzicami postanowiono, że przeniosę się do szkoły z internatem gdzie trenował najlepszą w hrabstwie Genesee drużynę pływacką. Oczywiście bałam się. Nowe miejsce, z dala od domu, kompletnie nieznani ludzie (poza mieszkającymi niedaleko dziadkami) i ta dziecięca niepewność czy ktoś mnie polubi. Lecz przede wszystkim cieszyłam się na czekające mnie nowe wyzwania. Rywalizację lubiłam od małego i choć na zawodach na które jeździliśmy plasowałam się w czołówce to wygrywałam raczej rzadko co po paru latach zaczęło mnie nie tyle zniechęcać co skutecznie studzić dotychczasowy zapał. Bez bicia przyznaję, że w pełni zasłużyłam na przyklejoną mi łatkę „zdolnego lenia”.

Na szczęście los wie kiedy dać nam przysłownego kopa i zmusić do działania. To było w przedostatniej klasie liceum gdy zdałam sobie sprawę ze swojego położenia. Uczyłam się w miarę dobrze jednak nie na tyle aby bez problemów dostać się na wymarzone studia. Pozostawało mi tylko zawalczyć o pełne stypendium sportowe. Zaczęłam pracować i trenować z takim wysiłkiem jak nigdy. Udało się. Jak kto było? Mieć  więcej szczęścia niż rozumu. I tak, wiele, wiele miesięcy później, na krótko przed uroczystym wręczeniem dyplomów przygotowuję z przyjaciółmi tradycyjną imprezę pożegnalną dla Gauchos czyli sportowej braci z mojego Uniwersytetu. Ja tej nazwy nie wymyślałam więc proszę się nie śmiać.

Więc jest pływanie, w którym nie  jestem taka najgorsza, tylko co z tego? Sportowa kariera, nawet tych najlepszych, trwa krótko a co potem?
- Znowu się spóźniłaś Ash!- dobrze nie weszłam na małą salę gimnastyczną a już przywitał mnie męski głos pełen pretensji.
-Przymknij się Bryan, trening mi się przeciągnął to raz- rzuciłam pod ścianę sportową torbę.- Dwa, tym zdrobnieniem mogą się zwracać tylko przyjaciele a ty zdecydowanie JUŻ do nich nie należysz
- Jesteś strasznie nieodpowiedzialna.- po wojskowemu ścięte blond włosy okalały poczerwieniałą z gniewu twarz.
- A ty upierdliwy, irytujący i… powiedz mi masz dużo czasu? Bo ja naprawdę mogę tak bez końca. Co zresztą przypomina mi dlaczego Cię rzuciłam.- gdy zostawiłam go samego pośród nieporozwieszanych dekoracji, był bardzo bliski wybuchu. Wyglądał niczym postać z kreskówki, której zaraz
- Wiesz, chłopak kiedyś nie wytrzyma i Ci przyłoży.- Margaret, niezbyt wysoka blondynka, już- praktycznie- absolwentka- weterynarii przerwała na chwilę rozwieszanie kolorowych serpentyn.

- Taki z niego damski bokser jak ze mnie primabalerina.- teatralnie przewróciłam oczami co wywołało u mojej przyjaciółki pobłażliwy uśmiech.- Trochę to mało stabilnie i bezpiecznie wygląda.- wskazałam na rusztowania przesunięte pod ścianę, których nie zdążono usunąć po ostatnim, nieplanowanym remoncie.
- Jeśli nikt po pijaku nie wpadnie na świetny pomysł- przy dwóch ostatnich słowach zrobiła w powietrzu cudzysłów- żeby się na nie powspinać to nikomu nic nie będzie.- stwierdziła jakby to było coś oczywistego i wróciła do przerwanego zajęcia.
Na sali, która ze względu na swoje skromne gabaryty była używana nader rzadko, panował spory ruch. Futboliści rozkładali stoły, które po przykryciu papierowym obrusem miały służyć za bufet, gimnastyczki razem z  koszykarzami wnosili napoje i przekąski różnej maści a siatkarze kolorowymi płachtami materiału próbowali zamaskować chyboczącą się pod ścianą metalową konstrukcję.
 Zazwyczaj wystarczała beczka piwa a jeden telefon później wiadomość o imprezie rozprzestrzeniała się ekspresowo pocztą pantoflową. Jak to jest, że teraz byliśmy w stanie zebrać się i zorganizować coś takiego. Ostatni raz coś takiego w życiu każdego z nas maiło miejsce przy okazji balu maturalnego, być może tutaj tkwił jakiś związek? Wtedy byliśmy beztroscy może i teraz chcieliśmy tak się poczuć? Po raz ostatni, u progu dorosłego życia.

- Ashley uważaj!- usłyszałam jak ktoś krzyczy przerażonym głosem. Nim zdążyłam się obrócić, żeby zorientować co takiego się stało, poczułam jak coś zwala mnie z nóg i swym ciężarem przygniata do ziemi. 

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

CZYTASZ? SKOMENTUJ!

Ha! Wróciłam! Po skończeniu historii Andrzeja i Martyny po głowie chodziło mi kilka pomysłów „ siatkarskich”i przez chwilę myślałam, że założę bloga z tzw. jedno partami. Jakoś tak się stało, że jeden z nich zaczął się za bardzo rozrastać i tak zrodziły się „Ślady na piasku”. Nie wiem jak to będzie, czy dokończę to opowiadanie ale musiałam przynajmniej je zacząć. Ashley, główną bohaterkę już znacie a tożsamość siatkarza… z tym musicie poczekać do pierwszego rozdziału.

Do usłyszenia,

Artis