sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 1



                  Wszystko zdarzyło się tak nagle… ale chyba oto właśnie chodzi z wypadkami - nikt się ich nie spodziewa inaczej staralibyśmy się im zapobiec.
Parę osób usiłowało złożyć składane trybuny,  które za mocno pchnięte zawadziły o niestabilne rusztowanie. Kupa żelastwa zawaliła się tak szybko, że choćbym chciała ani ja ani nikt inny nie zdążyłby zareagować.
Nie protestowałam gdy uparto się aby wezwać karetkę, która zabrała mnie do szpitala na rutynowe badania mające potwierdzić, że nic mi nie jest. Nie miałam wstrząsu mózgu ani nic sobie nie złamałam, według  lekarza dyżurnego najpoważniejsze co mogło mi dolegać to siniaki. Miał rację, już następnego dnia moje ciało pokrywała siateczka plamek o mało przyjemnej barwie zgniłej zieleni.
Czasami początki bywają mylące i nie wszystko widać na pierwszy rzut oka.
Kilka dni później ze snu wyrwał mnie przeszywający ból. Miałam wrażenie jakby prawy bark był palony żywym ogniem. Kolejna diagnoza była bezlitosna.

- Niedobrze mi.- zerwałam się z miejsca gdy poczułam mdłości. Ledwo zdążyłam przechylić się przez balustradę werandy i zaczęłam wymiotować. Przez chwilę wstrząsały mną torsje aż całą zawartość mojego żołądka znalazła się na ulubionych różach matki.
- Masz.- wzięłam butelkę z wodą podaną przez przyjaciela. Mimo przepłukania ust nadal czułam na języku nieprzyjemny nalot.
- Dzięki.- z wdzięcznością spojrzałam w błękitne oczy szatyna, który poklepał miejsce obok siebie na huśtawce.- Wiesz, w moim stanie to chyba nie najlepszy pomysł. Bujanie i rewolucje żołądkowe to raczej kiepskie połączenie, jeszcze znowu mi się uleje.- stwierdziłąm siadając na drewniane podłodze tak, że oparcie dla pleców stanowiła nieco podniszczona balustrada.
- Spotkałem się z różnymi określeniami kaca ale jeszcze nikt nie podciągnął tego pod rewolucje żołądkowe.- rozbawiony moim stanem zaplótł ręce na kładce piersiowej i jakby chcąc mnie jeszcze rozdrażnić bardziej sie rozbujał. Udało mu się, na sam widok poczułam jak kiszki skręcają mi się nieprzyjemnie i z jękiem schowałam twarz w dłoniach.
- Nienawidzę Cię.- wyjęczałam.

- Tak wiem. Zabawne bo to też jedno z pierwszych zdań jakie mi powiedziałaś.- gdy spojrzałam na niego zobaczyłam jak gładzi palcami napis na oparciu huśtawki. Nasze inicjały i krótkie trzy słowa „przyjaciele na zawsze”.
- Trzeba było mi nie zabierać ulubionego misia, to bardzo poważna zbrodnia.- zaśmiałam się cicho.- Nie dość, że widzieliśmy się co wakacje- wspomniałam czasy gdy przyjeżdżałam do Darien w stanie New York aby kilka tygodni każdego lata spędzić u dziadków - to parę lat później przeprowadziłam się tutaj bo miałam bliżej na treningi i musiałam znosić Cię codziennie.- zręcznie uchylił się przed papierową kulką, którą w niego rzuciłam i po chwili siedział koło mnie.
- Mów co chcesz i tak wiem, że mnie lubisz.-szturchnął  mnie na co mimowolnie się uśmiechnęłam.- Gdyby nie to, że akurat jestem w mieście nie miałby kto odebrać cię z tej pijackiej popijawy.- nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że posyła mi pełne troski spojrzenie.- Przyleciałaś wcześniej z Iraku a twoi rodzice wrócą dopiero za dwa tygodnie z wycieczki, którą im zasponsorowałaś. Martwię się o Ciebie.- dodał gdy nic nie powiedziałam.

- Każdy radzi sobie ze stresem jak może.- poczułam jak wracają do mnie niechciane wspomnienia wszechobecnej beznadziej, wystrzałów z broni czy zapłakanych twarzyczek osieroconych w wyniku wojny dzieci. Podciągnęłam nogi pod brodę jakbym tym gestem mogła odgrodzić się od bolesnych obrazów przeszłości.- Posłuchaj ja… Jak już dawno wiedziałam, że teraz wrócę i specjalnie wysłałam ich na wypad  w takim a nie innym terminie.
- Zrobiłaś to ponieważ…?- nie oskarżał mnie, nie patrzył lekceważąco tylko był naprawdę ciekawa motywów jakie mną kierowały
- Bo mam już dość! Chcę być sama choćby przez kilka dni.- zacisnęłam mocno oczy powstrzymując napływające do nich łzy.- Za każdym razem gdy dzwonię słyszę jak bardzo są ze mnie dumni, z tego że postanowiłam walczyć za ojczyznę a ja już nie mogę tak dłużej. Nie mogę wysłuchiwać tych wszystkich ochów i ahów podczas gdy rozsypuję się od środka i  ledwo mogę funkcjonować.
- Nie myślałem, że jest tak źle.- poczułam jak obełguje mnie ramieniem i wtuliłam się w niego wdychając znajomy zapach, który na swój sposób zawsze mnie uspokajał.- Nie będę Ci radził, żebyś poszła do psychiatry bo sama studiowałaś psychologię.- wyrwał mi się zduszony chichot. Jedną z cech jakie u niego cenię najbardziej jest to, że potrafi mnie wyciągnąć z nawet najgłębszego dołka.-Choć osobiście uważam, że lepiej się wygadać nawet jeśli ma być to obca osoba.

- Dobrze wiesz, że próbowałam… byłam u kilku psychologów i wszyscy stwierdzili coś co sama mogłam stwierdzić. Cierpię na ostry zespół stresu pourazowego.- byłam przerażona tym jak bardzo bezbarwny wydawał się mój głos.- Czasami chciałabym, żeby to wszystko nie miało miejsca. Zniknęło jak ślady na piasku zmyte przez fale
- Żałuję, że nie mogło mnie być wtedy przy tobie.- przez cienki materiał podkoszulka czułam jak kojąco gładzi mnie po plecach.- Może gdybym coś ci doradził czy po prostu pogadał wszystko potoczyłoby się inaczej.
- Być może.- przytakuję po to tylko aby go uspokoić bo tak naprawdę sama w to nie wierzę
Nigdy bym nie przepuszczała, że wypadek sprzed półtora roku aż w takim stopniu wpłynie na moje życie. Poza siniakami nie miałam większych obrażeń ale jak to czasami bywa niektóre rzeczy możemy dostrzec dopiero po czasie.
Już po tygodniu wróciłam do regularnych treningów co mi oczywiście odradzał lekarz. Z rad rodziny i przyjaciół również nic sobie nie robiłam. Niby prędzej słuchamy rad bliskich nam ludzi niż tych obcych ja jednak wiedziałam swoje. Przynajmniej tak mi się wydawało. Uznałam, że skoro podobno nic mi nie jest i za jedyne obrażenie można uznać siniaki nic mi nie będzie, gdy wrócę wcześniej do pływania niż mi to zalecano. Pierwszy dzień nic. Drugi, trzeci również. Czwartego zaczęłam odczuwać ledwie wyczuwalny ból w barku. Mówiłam sobie, że to przecież nic, to tylko mięśnie mi się zastygły i teraz mi się rozciągają więc to pewnie dlatego. Gdy już nie miałam wyjścia stawiłam się na izbie przyjęć. Z około medycznego bełkoty wyłowiłam kilka zrozumiałych słów, na które zlał mnie zimny pot. Zapalenia stawu barkowego i jego stałe zwyrodnienie wywołane nadmierną esksplatacją oraz niewykrytymi wcześniej urazami. To był wyrok. Mogłam dalej pływać, owszem ale rekreacyjnie. O dalszym uprawianiu sportu wyczynowo nie było już mowy. No chyba, ze chciałam zostać kaleką do końca życia. Tak to już jest. Niektóre rzeczy doceniamy gdy je tracimy a wystarczyłoby cieszyć się każdą chwilą.

W takiej sytuacji musiałam postawić sobie pytanie. Co mogę robić w przyszłości skoro nie mogę robić już jedynej rzeczy w której byłam naprawdę dobra? Pytanie chyba jedne z trudniejszych, jakich można sobie zadać. Przez pewien okres miotałam się z konta w kąt. Podejmowałam się każdej możliwej pracy byleby tylko zarabiać. Nic ambitnego ale liczyłam, że może coś mnie natchnie i wpadnę na jakiś genialny pomysł. Niestety tak nie było. Opieka nad dziećmi, wykładanie towaru na półki w supermarkecie o trzeciej nad ranem, rozdawanie ulotek, sprzątnie biur czy nawet skręcanie długopisów to tylko jedne z przykładów. Z planu o roboczym tytule „samodzielność” wyszło wielkie nic i po pewnym czasie zmuszona byłam zamieszkać z rodzicami bo nawet opłacenie czynszu okazało się zbyt trudne.
Mijał dzień za dniem i nic się nie zmieniało. Rodzice starali się mnie wspierać ale po pewnym czasie zaczęli schodzić mi z drogi bo okazywana mi przez nich troska zaczęła mi ciążyć i drażnić coraz bardziej. Byłam niespokojna, każdy najmniejszy przejaw życzliwości potrafił doprowadzić mnie do furii. Za takie a nie inne zachowanie względem rodzicieli zbierałam porządne bęcki od trojga starszego rodzeństwa. Wiedziałam, że mają rację a co do jednego to już na pewno. Byłam zła na własną bezsilność, na to iż w takiej sytuacji nie mogę albo na jakiś chory sposób nie chcę sobie poradzić.

Po jakimś czasie trafiłam na targi pracy, gdzie znalazł się punkt rekrutacyjny do armii. Takim oto sposobem po badaniach i kilku tygodniowym szkoleniu trafiłam do 10 dywizji- zwanej również górską- Armii Stanów Zjednoczonych stacjonującej w Fort Drum, w północnej części Stanu Nowy Jork przy granicy z Kanadą.
Wtedy odżyłam, nabrałam chęci do działania bo ponownie miałam w życiu cel. Choć  może nie byłam najlepsza, co mi nie przeszkadzało, to radziłam sobie całkiem nieźle z najważniejszymi elementami szkolenia w dalszej perspektywie mogącymi uratować życie nie tylko mi ale również wszystkim tym, którzy mieli walczyć u mego boku.
Teraz widzę, że kierowały mną romantyczne pobudki, które w zderzeniu z rzeczywistością okazały się bolesne nie tylko pod względem fizycznym a przede wszystkim psychicznym.
Od wielu tygodni zmagałam się z kolejną decyzją.
- Koniec z tym.- chłopak posłał mi pytające spojrzenie.- Koniec z Armią. Nie mogę już tak dłużej, rezygnuję. To był ostatni raz, już więcej nie pojadę na wojnę. To miała być misja pokojowa a…- nie miałam siły skończyć podjętego wątku.- Jeśli chcę pozostać przy zdrowych zmysłach muszę zostać. - pokręciłam głową dodatkowo podkreślając wypowiedziane słowa.

- Lepiej późno niż wcale.- stwierdził na co żartobliwie popchnęłam go a że nie spodziewał się z mojej strony takiej reakcji wylądował na ziemi.- Nie musiałaś być taka brutalna.- oznajmił z wyrzutem i podniósł się do pozycji siedzącej.- Zawsze byłaś wyczulona na krzywdę innych. Jeśli komuś tylko działo się źle to reagowałaś błyskawicznie. Robiłaś wszystko dla innych tylko nie dla siebie. Czasami miałem wrażenie, że w ten sposób uciekasz tylko sama nie wiesz od czego.- zwiesił na chwilę głos zbierając myśli.- Zupełnie jakbyś... bo ja wiem, uciekała od cierpienia. Chyba dlatego nie spodziewałbym się, że wstąpisz do Armii, byłaś zbyt wrażliwa na wszelkie zło.
- Powiedział facet, który od małego miał problem z pracą zespołową.- posłałam mu ni to smutny ni pogodny uśmiech.
- Tia… los jest dziwny ty strzelałaś do wroga...
- a tys jesteś jednym z najlepszych amerykańskich siatkarzy.- zacytowałam podniosłym tonem fragment artykuły, który ukazał się niedawno w lokalnej gazecie i opisywał jego drogę na tzw szczyt. Popatrzył na mnie z wyrzutem i w akcie zemsty zaczął łaskotać.- Przestań patafianie jeden!- Próbuję mu się wyrwać ale jest odemnie silniejszy i w rezultacie prawie się zapowietrzam ze śmiechu.
- Cholera jasna!

- Ej przecież nic Ci nie zrobiłam!- przyglądam się jak w pośpiechu wyciąga z kieszeni bluzy telefon.
- O żesz jasna Anielko, jestem spóźniony.- twarz mu pobladła kiedy zobaczył widniejącą na wyświetlaczu godzinę.- Trener mnie zabije.- przerażony zaczął wrzucać w pośpiechu do sportowej torby swoje rzeczy. Zdjęcia ze zgrupowań, kilka naszych fotek, książkę którą mu pożyczyłam rok temu a której nadal nie przeczytał. Same pamiątki z przeszłości.- To nie jest śmieszne.- zmieszany przestępował z nogi na nogę kiedy opanował mnie niepohamowany napad śmiechu.
- Dziwisz mi się?- spytałam gdy jakimś cudem udało mi się uspokoić.- Nigdy nikogo się nie bałeś, zawsze miałeś własne zdanie a teraz trzęsiesz portkami.
- Ludzie się zmieniają.- stwierdził i kciukiem otarł mi łzę, która poleciał mi od niedawnego chichotu. Stał nieruchomo gdy objęłam go bez uprzedzenia, zupełnie jakby nie wiedział jak zareagować po chwili jednak odwzajemnił gest. Zawsze to lubiłam, to uczucie gdy ten dwumetrowy dryblas zamykał mnie  w mocnym uścisku, odgradzając mnie od trosk  codzienności.
- Matthew Johnie Andreson.- zaczęłam patrząc mu w oczy.- Pojęcia nie masz jak się cieszę, że jesteś moim przyjacielem.- przez jego twarz przemknął dziwny cień.
- Na starość robisz się strasznie sentymentalna.- żartobliwie poczochrał mnie po włosach po czym pożegnaliśmy się. Stojąc na ganku i obserwując jak odjeżdża zastanawiałam się jak mam zinterpretować smutny uśmiech jakim obdarzył mnie na koniec.


.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-


Czytasz? Skomentuj!

No i wiecie już kto będzie siatkarskim bohaterem. Ciekawa jestem czy sprawdziły się wasze przypuszczenia bo parę z was, sądząc po komentarzach, miało je.
Cieszę się, że wam się podobało i, że polubiliście Ashley. Może i momentami bywa uszczypliwa i zbyt pewna siebie ale z założenia ma być inna pod względem charakteru niż Martyna, bohaterka mojego poprzedniego siatkarskiego opowiadania.

@ Alyssa- wpadnięcie na jakiegoś chłopaka czy potrącenie przez niego byłoby zdecydowanie bardziej pozytywne i hm…. romantyczne.
@ Kam ila- przeczucie Cię nie myliło. Jakiś wniosek? Czytać komentarze jak najbardziej ale nie sugerować się nimi.

Jeśli chcecie abym informowała was o kolejnych rozdziałach proszę abyście pod tym rozdziałem poinformowali mnie o tym i zostawili na siebie jakieś namiary.


Jakbyście mieli ochotę poczytać opowiadanie w klimatach fantasy to zapraszam na moje drugie opowiadanie „Tam, gdzie nie sięgawzrok”

Do następnego,
Artis

5 komentarzy:

  1. Ja przez tą szkołę zapomniałam, że powróciłaś z nowym blogiem. Bo przecież prolog już miałam przeczytamy! Dobrze, że jeszcze czasem wchodzę na mejla :)
    Jak mi się bardzo podoba temat jaki poruszyłaś! Te uczucie, które między nimi jest awww
    Pozdrawiam i mam nadzieję do zobaczenia wkrótce u mnie :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ejejej bohaterowie a nie bohaterzy!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. tu też jestem, żeby nie było :D
    laska ma jaja, trzeba przyznać i za to ją lubię! :)
    biedny Matt, już zakochany
    zostaję ;)))
    weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Z jednej strony się cieszę, że trafiłam z siatkarzem. Zaś z drugiej.. serio? Musiałam trafić z tym, ze coś na nią spadnie? Jakby coś kontakt do mnie masz. Jasnowidz Kamila do usług. :p
    Ogólnie to mi się nie podoba fakt, że coś na nią spadło. Bo musiała skończyć z tym co tak bardzo kochała. Ale jednocześnie jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co zrobiła ze sobą dalej. Poważnie? Armia? Uraz pozostał ale i tak ogromne brawa za odwagę. Anderson przyjacielem. No chyba jednak nie. Bez powodu się tak smutno nie uśmiecha. Ale jasne, my kobiety przecież ZAWSZE wiemy lepiej. Nawet jak niebo, ziemia i kurde Odyseusz sam przychodzi i nam mówi, ze jest inaczej.
    Nie, nie skomentuję Ci tego z sensem. Przepraszam. Pozdrowienia od kataru. Bez gróźb. Czekam na kolejny :)
    Porposzę ciut dłuższe :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaa, musiałam źle zinterpretować końcówkę prologu :D
    Ta armia i wojsko i misje pokojowe z udziałem dziewczyny to coś nieprawdopodobnego. Rozumiem chłopak... Nie dziwię się jej natomiast, że ma stres pourazowy, po wojnach to jest często spotykane. Widać, że Ashley dużo w życiu przeszła.
    No a Matt jak to Matt, zawsze miło go widzieć :D

    OdpowiedzUsuń