Gdy
jesteś zagubiony to albo robisz głupoty albo kroczysz przez życie bez celu. Czasami
nawet to i to. Jeśli nie wiesz, czego chcesz, przeżywasz bezmyślnie każdą
kolejną chwilę aż w końcu orientujesz się, że czas niepostrzeżenie przeciekał
Ci między palcami a ty jesteś zbyt stary, aby to zmienić czy coś osiągnąć nim
kopniesz w kalendarz. Brzmi ponuro a miało być pozytywnie i znowu mi nie
wyszło. Jak jestem radosna to zaczynam być roztrzepana niczym nastolatka i
myśli kotłują się niczym osy w ulu, co w rezultacie skutkuje skakaniem od
jednego wątku do drugiego.
Znowu to robię… o czym to ja chciałam? A tak już
wiem. Ważne, aby wyznaczyć sobie cel. Na początek nie koniecznie jakiś mega ambitny,
wystarczy coś małego. Coś niezbyt skomplikowanego, czego realizacja może nam
sprawiać przyjemność. Później stawiasz przed sobą kolejne wyzwanie i ani się obejrzysz
a osiągasz coś, co na samym początku wydawało się niemożliwe. Jednak
najważniejsze jest by wierzyć w to, co robimy. A ja wierzę, że pewnego dnia
uporam się z tym, co mnie spotkało. Z kontuzją, wojną, depresją. I stanę się
taką osobą jak dawniej. Nie, nie taką samą. Inną. Silniejszą. Taką, jaką
chciałbym być. Beztroską dziewczyną, która jest szczęśliwa u boku Matta. No
dobra, z tym to trochę a nawet bardzo się zagalopowałam.
Najpierw jeden krok,
potem drugi a może kiedyś coś tam ewentualnie będzie, ale najpierw muszę dojść
do ładu z samą sobą.
Wiedziałam,
że od czegoś muszę zacząć. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu zdecydowałam. Choć
moi najbliżsi byli zdziwieni, choć może nie tak jak Margaret, która upuściła
szklankę z herbatą, gdy jej o tym mówiłam. W sumie nie dziwię im się. No, bo
jeśli parę miesięcy temu łam z wizyt u psychologa a teraz postanowiłam
uczestniczyć w spotkaniach grupy wsparcia to mieli prawo być zaskoczeni.
-
Dzisiaj dołączyło nas Ashley- z zamyślenia wyrwał mnie Dan, miły pan w średnim
wieku, który prowadził spotkania-przywitajmy ją brawami.- Na dźwięk oklasków
chwyciłam się mocniej krzesła, na którym siedziałam. Tak na wszelki wypadek
jakby ktoś miał zamiar wyciągnąć mnie na środek okręgu.
Było
późne piątkowe parne popołudnie. Na plastikowych krzesłach siedziało kilka
osób, z których każda przeżyła jakąś tragedię i nie mogąc sobie z nią poradzić
przyszła do dusznej salki parafialnej.
-
No wiec moja droga, powiedz nam, dlaczego tutaj przyszłaś?- Kręcąc się nerwowo
spojrzałam po ludzkiej zbieraninie, która w normalnych okolicznościach,
spotykając się na ulicy czy w sklepie nawet nie zamieniłaby ze sobą słowa.
-
Próbowałam pomocy specjalisty, takiego jednego psychologa.- Przerwałam na
chwilę żeby uspokoić oddech.- Tylko, że to nic nie dawało. Nie wiem… On
wszystko to, co mnie spotkało oceniał strasznie chłodno. Nie zrozumcie mnie
źle, nie chciałam jego współczucia- dla podkreślenia pokręciłam głową- ale
miałam nieodparte wrażenia jakby zależało mu na odhaczeniu kolejnego pacjenta z
listy a nie na tym, żeby mi jakoś pomóc. Wtedy bardzo tego potrzebowałam, chciałam,
aby kto choć spróbował mnie zrozumieć.
-
Ale?- Spytała Natalie, zbuntowana nastolatka z zielonymi pasemkami w blond
włosach.
-
Zdałam sobie sprawę, że każda tragedia jest na swój chory sposób wyjątkowa i
niepowtarzalna i tak naprawdę nikt nie będzie w stanie zrozumieć tego, co mnie
dotknęło tak do końca. Może mieć jedynie o tym nikłe pojęcie.
-
Z pewnością jest w tym coś z prawdy- Dan z uznaniem pokiwał głową-, ale nadal
nie odpowiedziałaś na moje pytanie.- Wpatrywał się we mnie intensywnie i choć przyszłam
tu w jakimś konkretnym celu to miałam opór, aby o tym opowiedzieć.
-
Jest ktoś, na kim mi zależy.- Odparłam po chwili milczenia.- Chciałabym z nim
być- uświadomiłam sobie to z całą mocą na chwilę przed tym jak wypowiedziałam
te słowa.- Ale żeby tak się stało muszę uporać się z tym, co się stało. Inaczej
to nie będzie uczciwe ani względem niego ani mnie.
-
No dobra, ale co takiego się stało?- Siedzący po mojej lewej Paul miał
zaciekawioną minę niczym przedszkolak.
Chciałam
im powiedzieć, bo przecież po to tam przyszłam. Matt, Margaret, moim rodzice,
rodzeństwo. Z każdym z nich rozmawiałam o tym, co się działo na wojnie, pobieżne,
ale jednak. Może właśnie w tym tkwił problem, że nie byłam w stanie (albo nie
chciałam, zależy jak patrzeć) przeanalizować wszystkiego dogłębnie.
Może
jednak cierpiałam na rozdwojenie jaźni.
-
Jeśli nie chcesz nie mów. Zwierzysz się nam, gdy będziesz na to gotowa.- Dan
uśmiechnął się do mnie krzepiąco.- Byleby nie trwało to za długo.- Zaśmiał się
jakby opowiedział świetny żart a ja miałam wrażenie, że ostatnie zdanie mogę
spokojnie uznać za swoje tymczasowe motto życiowe.
*
Istnieją
dwa powody, które nie pozwalają ludziom spełnić swoich marzeń. Najczęściej po
prostu uważają je za nierealne. A czasem na skutek nagłej zmiany losu pojmują,
że spełnienie marzeń przestaje być możliwe, gdy się tego najmniej spodziewają.
Budzi się w nich strach, przed wejściem na obcą dotąd ścieżkę, która prowadzi w
nieznane, strach przed utratą tego, do czego przywykliśmy. Pewnego rodzaju bezpiecznej,
ale też nudnej wygody jak to zgrabnie określił na którymś spotkaniu grupy
wsparcia prowadzący je Dan,
Pierwsze
spotkania nie należały do najłatwiejszych a najgorzej było, gdy musiałam
opowiedzieć o swoim wypadku i późniejszych jego konsekwencjach, czyli decyzji o
wstąpieniu do armii i wyjeździe do Iraku.
Choć zdarzyły się nieśmiałe słowa uznania „bo przecież zrobiłam do dla
chwały USA”, (co nijak miało się do rzeczywistości) to na szczęście obyło się
bez nadmiernych ochów i achów. Zdecydowanie było ta najbardziej płaczliwe
spotkanie, gdzie łzy zaczęły płynąć strumieniami po tym jak Violet, kobieta w
wieku mojej mamy, rozpłakała się po moich słowach i zaczęła wspominać syna,
który zginął w Afganistanie. A ja na pytanie, czemu on nie żyje a mi nic nie
jest nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Tak to się zaczęło, kolejnym
zwierzeniom i czasami dramatycznym przeżyciom jakby nie było końca.
Bałam
się tego jak będę się czuć po opowiedzeniu im swojej historii, czy nie najdą
mnie jakieś czarne myśli i nie wpadnę w depresję, ale nic takiego się nie
stało. Co zadziwiające czułam się dziwnie lekko i było to tak nieoczekiwane uczucie,
że nie mogłam przestać się do siebie uśmiechać.
A
Matt? Musiał wyjechać do Kazania, aby
przygotować się do zbliżającego się sezonu ligowego. Choć dzieliły nas tysiące
kilometrów to- co może dziwnie zabrzmi- miałam wrażenie jakby codzienne rozmowy
skracały ten dystans. Nie było jakiś wielkich deklaracji, górnolotnych słów a
mimo to mieliśmy ten cichy rodzaj pewności, że rodzi się między nami coś
wyjątkowego.
Pierwszy
raz od dłuższego czasu miałam wrażenie, że zaczynam odzyskiwać kontrolę nad
swoim życiem, że wszystko jest na swoim miejscu, układa się tak jak bym tego
chciała.
Czemu
w takim razie nie opuszczało mnie przeczucie, że wkrótce wszystko runie jak
domek z kart?
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Ot
takie krótkie nic, pewnego rodzaju rozdział przejściowy gdzie tak naprawdę
niewiele się dzieje