sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział 9


            Nie pytajcie mnie, co się stało czy jak doszło do tego feralnego pocałunku, bo wam nie odpowiem. Nie, dlatego, że nie chcę, ale dlatego że nie umiem. Tamta sytuacja jest tak absurdalna, że aż śmieszna albo raczej żałosna.
Pojęcia nie mam jak długo stałam i wpatrywałam się w zakręt, gdzie zniknął samochód Matta. Wszystko minęło, gdy Scott złapał mnie za ramię. Nie tyle złapał, co dotknął, bo gdy tylko poczułam lekki ucisk znokautowałam go ciosem prosto w nos. Nie zatrzymywałam się nawet żeby sprawdzić czy jakoś go może uszkodziłam, ale sądząc po tym jak złapał się za twarz chyba nie było z nim najlepiej. W każdym razie maksymalnie godzinę zajęło mi spakowanie wszystkiego i dotarcie do domu rodziców. Ojciec był zdziwiony moim powrotem a mama cieszyła się z tego, bo od początku uważała mój pomysł z wyprowadzką za głupotę. W każdym razie byłam im wdzięczna za to, ze nie zadawali mi pytań. W każdym razie na początku.

Tylko raz straciłam nad sobą kontrolę. Byłam bliska histerii, łzy spływały mi bezgłośnie strumieniami po policzkach a gardło ściskało mi się tak mocno, że czułam ból jeszcze przez jakiś czas.
- Paul proszę… Powiedz, co mam zrobić, żeby…- ucisk zwiększył się o ile to jeszcze możliwe. Usłyszałam jak Lotman przeciągle wzdycha po drugiej stronie słuchawki.
- Uwierzył? Wybaczył? Ash pojęcia nie mam, co między wami zaszło, ale musisz coś z tym zrobić. I to szybko.
- Dlaczego ja? Dlaczego sądzisz, że to ja powinnam wyciągnąć rękę?- Pytanie tak głupie, że aż sama miałam ochotę siebie kopnąć.
- Bo to twoja wina.- Oznajmił zwięźle.
- Skąd…?

- To nie tak, że Cię oskarżam. Skąd wiem, po której stronie leży wina? Sądząc po reakcji Matta, gdy spytałem jak się mają sprawy między wami nie trudno było odgadnąć, że coś się stało. Gdyby to ona nabroił raczej nie wściekły tylko unikałby tematu- zamilkł na chwilę jakby chciał, aby dotarł do mnie sens jego słów.- Znam go od lat i nigdy nie widziałem go aż tak wściekłego. Martwię się o niego. O Ciebie też. Wiesz, że to ja pierwszy zauważyłem, że ten dryblas coś do ciebie czuje? Wyśmiał mnie wtedy, to prawda, ale jego oczy mówiły, co innego. Mógł zaprzeczać, ale niektórych rzeczy nie da się ukryć. Dlatego proszę Cię, nie pozwól, aby wasza historia się skończyła przez jedno nieporozumienie.
Wiedziałam, że ma rację, ale jak się do tego zabrać… tutaj zaczynały się schody.

*

           W pewnych sytuacjach druga osoba nie chce nas słuchać, ale, niektórzy są na tyle zdesperowani, że nie dają temu komuś spokoju i łażą za nim, choć ta ich nie słucha. Zawsze jest jednak szansa, że do takowego osobnika coś dotrze i może kiedyś uzna, że warto winowajcy przebaczyć. Byłam zdesperowana a w połączeniu z moim oślim uporem stwierdzenie, że wychodziłam z siebie, żeby się skontaktować z Andersonem byłoby największym niedopowiedzeniem w dziejach. Bombardowałam go telefonami, których nie odbierał (aż w końcu zablokował mój numer), wysyłałam dziesiątki maili, (że o tradycyjnych listach nie wspomnę). Próbowałam nawet dotrzeć do niego przez zarząd klubu, ale Ci najwidoczniej wzięli mnie za wariatkę, no, ale trudno im się dziwić.

Podminowana, ale nierezygnująca ze swojego celu, poszłam na ostatnie w tym roku spotkanie grupy wsparcia. Przebierałam w miejscu nogami w oczekiwaniu na zielone światło dla pieszych. Nie mogłam się doczekać aż wejdę do znajomego budynku, bo choć zbieranina ludzi, jaką tam spotykałam była hm… dziwna to naprawdę ich polubiłam.
 Od feralnego dnia minęło kilka tygodni, powoli kończąca się jesień ustępowała pierwszym oznakom zimy. Nie było jeszcze mroźno, ale wciskająca się w każdy zakamarek nieprzyjemna wilgoć była jeszcze gorsza. Z ulgą uwolniłam się o ciężkiego, wełnianego szalika i dopiero, gdy odkładałam na wieszak kurtkę zauważyłam go kątem oka. Poważnie zaczęłam zastanawiać się nad użyciem szalika, jako broni. Gdyby tak wystarczająco mocno owinąć go wokół jego szyi… ostrożnie przycupnęłam na jedynym wolnym krzesłem, który znajdował się dokładnie na przeciwko niego i nie mogłam, wymyślić sensownego powodu wyjaśniającego, dlaczego się tutaj pojawił.

Podczas gdy inni dzielili się swoimi przeżyciami z minionego tygodnia ja uparcie wpatrywałam się w Scotta jakbym jakimś szóstym zmysłem mogła sprawić, że zniknie z powierzchni ziemi.
- Ashley, a co u Ciebie? Czy coś się zmieniło? Zrobiłaś jakieś postępy od tamtego nieporozumienia z twoim przyjaciele?- Kiedy prowadzący spotkania Dan zadał ostatnie pytanie mój były współlokator zadrżał. Dobrze Ci tak- pomyślałam mściwie.
- Nie, ale pracuję nad tym.- kiedy mówiłam to krótkie zdanie wrzała we mnie niesamowita wściekłość, nie tylko na Ryana, ale też na siebie. Za to, że dopuściłam do tego wszystkiego. Jak tylko skończyłam nie czułam nic poza przemożną chęcią, aby jak najszybciej zniknął mi z oczu. Kolejny dowód, że jednak jestem rozchwiana emocjonalnie bardziej niż bym chciała.

Mężczyzna najwyraźniej nie był zadowolony z tak krótkiej odpowiedzi i miał zamiar dalej drążyć temat, ale Natalie, nastolatka siedząca po jego prawej, nierobiąca sobie nic z faktu, że był w takim wieku, że spokojnie mógł być jej ojcem uderzyła go bezceremonialne w ramię. Do tej pory nie pałałam do niej jakąś szczególną sympatią, czasami nawet mnie drażniło. Może, dlatego, że w jakimś stopniu przypominała mnie sprzed wypadku? W każdym razie poczułam, że może skoro staram się, aby Matt dał mi drugą szansę to warto dać komuś możliwość, aby go poznać. Czy to ma sens? Niektórzy twierdzą, ze wszechświat działa na zasadzie „coś za coś”, więc może tak pokręcone rozumowanie coś w sobie ma. Tylko, czemu w takim razie nie jestem podobnie potraktować Scota? Nie jestem w stanie na niego spojrzeć a i przebywanie w jego towarzystwie sprawia mi trudność i ból. Bo stał się symbolem czegoś, co jeszcze dobrze się nie zaczęło to (być może) przepadło na zawsze. Dlatego to tak bardzo boli.

Nawet teraz, gdy słyszę tłumiony prze ściany huk. Ta racjonalna część mnie wie, że to tylko prace rozbiórkowe spalonego hotelu dwa budynki dalej, ale i tak dźwięk przywołuje wspomnienie wybuchu bomby gdzie wielu ludzi z mojego oddziału zostało rannych a ja dorobiłam się jedynie kilku zadrapań.
Było ze mną lepiej, zaczęłam w końcu dochodzić do siebie. Dzięki niemu, nie było go tuż obok ale sama świadomość, że jest ktoś na kim mi zależy i kto naprawdę wydaje się rozumieć co przeszłam była krzepiąca. Wystarczył pokrzepiający uśmiech na Skypie a już czułam jakby zza chmur wyjrzało moje osobiste słońce. Uczyłam się z tym wszystkim żyć a Anderson, ten dwumetrowy dryblas, pokazywał, że choć bywa ciężko i życie nie zawsze jest sprawiedliwe to są chwile, dla których warto żyć. A on będzie przy mnie przy jednych i drugich.
Potem wszystko spieprzyłam.

- Zatem Scott, co Cię tutaj sprowadza?- Słyszę to samo pytanie skierowane do mojego byłego współlokatora, które sama usłyszałam parę tygodni temu.
Problemom trzeba stawić czoła, dzięki temu, że się z nimi mierzymy stajemy się silniejsi. Tak twierdzi przynajmniej mój brat, ale ja w tej chwili nie jestem w stanie w to uwierzyć. Dlatego słyszę dzwonek sygnalizujący przyjście smsa mruczę niewyraźnie, ze muszę już iść, ale nie odchodzę daleko.  Ciężko opadam na ławkę w parku po drugiej stronie ulicy. Nie robię sobie nic ze zdziwionych spojrzeń przechodniów, zmartwionej starszej pani z kiosku pytającej czy wszystko w porządku a odpowiadam, że nic mi nie jest tylko nie najlepiej się czuję. Co nie jest aż tak dalekie od prawdy, bo choć mogę zaprzeczać ile wlezie to prawda jest taka, że jestem rozchwiana emocjonalne bardziej niż kiedykolwiek,
- Musimy porozmawiać.- Odwracam się w kierunku Scotta, który przysiadł obok, i mam ochotę uciec, ale coś w spojrzeniu orzechowych oczu karze mi zostać.

*

Choć od centrum miasteczka do mojego domu jest dobre trzy kilometry decyduję się na spacer. Zdecydowane potrzebuję chwili, aby przetrawić to, co przed chwilą usłyszałam. W jakiś sposób tłumaczy to jego zachowanie, ale jest też równie trudne do zrozumienia jak to, że pocałowałam go, bo myślałam, że to Matt.
Wytłumaczyć niewytłumaczalne. To się nazywa Mission Impossible. Choć podobno nie ma rzeczy niemożliwych, niektóre po prostu zajmują więcej czasu.
- Uważaj jak jeździsz pacanie!- Wrzasnęłam na kierowcę samochodu, który zajechał mi drogę i zamarłam, gdy ten opuścił szybę.- David?
- No cześć siostra. Podobno nieźle narozrabiałaś?- Z wnętrza samochodu uśmiechał się do mnie szeroko mój dawno niewidziany brat.

*

- I jesteś całkowicie pewna, że byłaś wtedy trzeźwa?.- David jest typem osoby, której niewiele może zdziwić, co się jednak stało po tym jak wysłuchał całej historii, jaką mu opowiedziałam.
- Jasne, dobij mnie jeszcze bardziej.- Zrezygnowana, nie robiąc sobie nic z piorunującego spojrzenia kelnerki, podciągnęłam kolana pod brodę, stopy opierając na mocno wysłużonym krześle.
- A da się?- Zabawnie przekrzywia głowę, co z jakiś powodów kojarzy mi się z ciekawskim ptaszkiem.- Wiesz? Powinnaś się ogarnąć.
- A co niby twoim zdaniem robię?!- Spuszczam nogi na podłogę z takim hukiem, że siedzącej przy sąsiednim stoliku kobiecie wyrywa się cichy okrzyk.- Cały czas próbuję się z nim skontaktować, ale…

- Nie, nie, nie. Całkowicie źle mnie zrozumiałaś powiedziałem, żebyś się- tu wskazał na mnie- ogarnęła a nie żebyś ogarnęła sytuację.- śmieje się widząc moją zmieszaną minę.- Zrób coś dla siebie. Bo ja wiem, idź na zakupu, Zadzwoń do Margaret czy obejrzyj najbardziej głupawkowy film, jaki znajdziesz, ale zrób coś innego niż użalanie się, bo to w żaden sposób Ci nie pomoże. Czasami do niektórych rzeczy trzeba..
- …nabrać dystansu i spojrzeń na nie z innej perspektywy.- Kończę zdanie, które powtarzał mi zawsze gdy coś w moim życiu było nie tak i dociera do mnie, że wróciła ta część mnie sprzed wypadku za którą nie przepadam. Niezwracająca uwagi tego, co dzieje się u innych, niewidząca nic poza czubkiem własnego ojca. A przecież miał własne problemy. Powrót do domu równał się spotkaniu z naszym ojcem, który wyrzucił go z domu, kiedy ten oznajmił na rodzinnym spotkaniu, że jest gejem. Był, jest osobą bardzo silną a i tak bardzo to przeżył.

- Przepraszam.- Mówię cicho i choć nie dodaję nic więcej wiem, że wie, o co mi chodzi.
- Daj spokój.- Przykrywa moje dłonie swoimi a ja zaczynam zasypywać go pytaniami. O Hollywood, o film, nad którym właśnie pracuję i ściska mnie w środku ze wzruszenia, gdy dowiaduję się, że jego bohaterami są ludzie dochodzący do siebie po wielkich tragediach i ekstremalnych przeżyciach. O Johna, który jest tak w niego wpatrzony tak jak na początku ich związku.
W którymś momencie słyszę piosenkę. Wydaje się znajoma, ale początkowo jej nie rozpoznaję, bo nie jest po angielsku, ale rozpoznaję melodię i wpadam na tak szalony pomysł, że gdy opowiadam o tym bratu ten zamiera ze szklanką w połowie drogi do ust, po czym z uznaniem kiwa głową jakby uważał to za genialne posunięcie.
- Więc, na co jeszcze czekasz?- Pyta i szturcha mnie jakby tym gestem chciał dodać mi odwagi.


Tymczasem w Kazaniu
[perspektywa Matta]

Kiedy przed paroma laty, po długich, rozmyślaniach i rozważeniu wszystkich możliwych za i przeciw postanowiłem, że soje sportowe losy zwiążę z Zenitem wiele osób z mojego najbliższego otoczeni pukało się w głowę. Tłumaczyłem, że chcę zmienić środowisko, poznać nowy kraj i jego kulturę a sam klub oferuje naprawdę dobre warunki i perspektywy rozwoju. Prawda jest inna. Oszukiwałem nie tylko ich, ale i siebie. Uciekałem, oto, co jest prawdą. Zawsze była dla mnie kimś wyjątkowym i chciałem, żeby była szczęśliwa, ale z jakiegoś powodu nie mogłem znieść widoku Ashley u boku innego. Kiedy widziałam jak obejmuje ją jej ówczesny chłopak budziło się we mnie coś dziwnego, jakiś pierwotny instynkt, który sprawiał, ze miałem ochotę sprać chłopaka na kwaśne jabłko. Wtedy zdałem sobie sprawę, że uczucie, którym ją dążę nie jest czysto przyjacielskie. Dlatego wyjechałem, bo wiedziałem, ze nie czuje do mnie nic poza przyjaźnią, jaka się między nami zawiązała, kiedy byliśmy dziećmi. W rezultacie nie było mnie przy niej, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Chciałem być obok, przylecieć choćby i na jeden dzień, ale kiedy mieszkasz na drugiej półkuli nie jest to takie łatwe a jeśli jeszcze ma się pecha być podstawowym zawodnikiem … tak to się toczyło miesiącami. Jej wstąpienie do wojska, wyjazd na wojnę, powrót a potem i mnie dopadła depresja. Oboje byliśmy pokiereszowani przez losy, ale wspieraliśmy się na tyle na ile pozwalała na to dzieląca nas odległość.

Czasami lepiej pozostawić wszystko własnemu biegu, sprawdzić jak się wszystko potoczy, bo jeśli coś ma się stać tak będzie bez względu na nasze działania. Dlatego cierpliwie czekałem i kilka tygodni pojawiła się nadzieja, że i ona coś do mnie czuje. Tylko, że zniknęła równie szybko.
Z przyjemnego stanu z pogranicza jawy i snu wyrywa mnie dźwięk skrzypiących drzwi.

- Kiedyś się doigrasz i ktoś cię, kiedy okradnie.- Roześmiała się dźwięcznie, kiedy opowiedziałem jej o moim zapominalstwie w tej przekręcania zamka. Jeszcze niedawno to wspomnienie wywołałoby uśmiech a teraz… teraz wszystko minęło i pozostała pustka.
- za bardzo stapiasz się z otoczeniem.- Stwierdzam, kiedy z półmroku wyłania się śniada twarz Wilfredo Leona, na co ten rzuca mi spojrzenie w stylu „serio? Taki słaby żart? Na nic lepszego Cię nie stać?”.
- Znowu zabrałeś, co nie twoje.- Z moje torby treningowej, leżącej obok kanapy, wyciąga swoją bluzę, którą najwyraźniej zabrałem prze pomyłkę.- Coś za często ostatnio Ci się to zdarza. – Przez chwilę przygląda mi się uważnie.- To przez kobietę. -Nie pyta tylko stwierdza fakt, jakby było to oczywiste tak samo jak to, że rano wschodzi słońce. Przez ułamek sekundy, jestem przekonany, że jakimś cudem dowiedział się, co się stało, ale dociera do mnie, że to niemożliwe, bo się nie znają. Chociaż… doszły mnie słuchy od władz klubu, że ktoś usilnie stara się ze mną skontaktować. Początkowo myślałem, że to może kolejna napalona, wyjątkowo nadgorliwa fankę, ale co jeśli to Ash?
 - Skąd wiesz?- Pytam, więc

- Albo to albo…- przysiada się i zastanawia nad czymś przez chwilę-, choć w sumie, gdy zorganizowany, sumienny facet staje się nagle rozkojarzony niczym zakochany pierwszy raz nastolatek wyjaśnienie jest tylko jedno.- Przybiera uroczystą minę jakby miał oznajmić mi największą tajemnicę ludzkości.- Wszystkiemu jest winna jakaś niewiasta. Powodów może być wiele: złamała osobnikowi płci przeciwnej serce, - zaczyna wyliczać na palcach- odrzuciła zaloty, nie zwraca uwagi, udaje, że jej nie zależy czy kij wie jeszcze, co.
Na chwilę mnie zatyka i pojęcia nie mam, co powiedzieć

- Nie każdy może znaleźć swoją Gosię * – mam nadzieję, że to zamknie mu usta.
- Nie.- Wstaje i po przyjacielsku klepie mnie po ramieniu.- Ale jak już ją znajdziesz nie możesz pozwolić jej uciec.- Ma rację. Tylko, dlaczego to takie trudne?
- Hej a twoja bluza?- Wyciągam ciuch w jego kierunku, gdy ten łapie za klamkę.
- Skoro już ją zabrałeś równie dobrze możesz mi ją oddać jutro na treningu. Tak w ramach kary.- Kubańczyk uśmiecha się szeroko i wychodzi.
No i co ja mam zrobić?
Odruchowo zerkam w kierunku okna, gdzie wyjątkowo urokliwy zachód słońca maluje dachy Kazania i wiem, że by się jej ten widok spodobał.
Ach te kobiety. Kiedy ich nie ma jest źle, ale znowu bez nich nie można normalnie funkcjonować.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czytasz? Skomentuj!

* Wilfredo Leon, nasz adoptowany rodak ma żonę polkę, która ma na imię Małgorzata.

Do następnego,

Artis

1 komentarz:

  1. Nie dożyjesz świat. Przerwać w takim momencie?
    Ok, dożyjesz. Ale tylko pod warunkiem, że tu jest wyjaśniony plan działa Ash a ja go kurde nigdzie nie widzę. Ale nie sądzę, by ta urocz wizyta kolegi w nocy była przypadkowa. Ewentualnie liczył, ze ten się nie obudzi, on ułoży się obok niego i będzie sobie wyorbazał, ze to jego Gosia :D
    Ale przerwać w takim momencie? I jak ja niby mam tu spokojnie teraz funkcjonować? Myć okna, sprzątać dom, piec ciasta, pierogi lepić. Ty nie widzisz jak ja cierpię? :(
    Eh, ok. Nie grożę już, bo jak Ci coś zrobię, to nie dowiem się co bedzie dalej.
    Czekam na kolejny. Kiedy tylko będziesz mogła, bo wiem, ze czasem z tym pisaniem bywa bardzo ciężko.

    OdpowiedzUsuń