Nie pytajcie mnie, co
się stało czy jak doszło do tego feralnego pocałunku, bo wam nie odpowiem. Nie,
dlatego, że nie chcę, ale dlatego że nie umiem. Tamta sytuacja jest tak
absurdalna, że aż śmieszna albo raczej żałosna.
Pojęcia nie mam jak długo
stałam i wpatrywałam się w zakręt, gdzie zniknął samochód Matta. Wszystko
minęło, gdy Scott złapał mnie za ramię. Nie tyle złapał, co dotknął, bo gdy
tylko poczułam lekki ucisk znokautowałam go ciosem prosto w nos. Nie
zatrzymywałam się nawet żeby sprawdzić czy jakoś go może uszkodziłam, ale
sądząc po tym jak złapał się za twarz chyba nie było z nim najlepiej. W każdym
razie maksymalnie godzinę zajęło mi spakowanie wszystkiego i dotarcie do domu
rodziców. Ojciec był zdziwiony moim powrotem a mama cieszyła się z tego, bo od
początku uważała mój pomysł z wyprowadzką za głupotę. W każdym razie byłam im
wdzięczna za to, ze nie zadawali mi pytań. W każdym razie na początku.
Tylko raz straciłam nad
sobą kontrolę. Byłam bliska histerii, łzy spływały mi bezgłośnie strumieniami
po policzkach a gardło ściskało mi się tak mocno, że czułam ból jeszcze przez
jakiś czas.
- Paul proszę… Powiedz,
co mam zrobić, żeby…- ucisk zwiększył się o ile to jeszcze możliwe. Usłyszałam
jak Lotman przeciągle wzdycha po drugiej stronie słuchawki.
- Uwierzył? Wybaczył?
Ash pojęcia nie mam, co między wami zaszło, ale musisz coś z tym zrobić. I to
szybko.
- Dlaczego ja? Dlaczego
sądzisz, że to ja powinnam wyciągnąć rękę?- Pytanie tak głupie, że aż sama
miałam ochotę siebie kopnąć.
- Bo to twoja wina.- Oznajmił
zwięźle.
- Skąd…?
- To nie tak, że Cię
oskarżam. Skąd wiem, po której stronie leży wina? Sądząc po reakcji Matta, gdy
spytałem jak się mają sprawy między wami nie trudno było odgadnąć, że coś się
stało. Gdyby to ona nabroił raczej nie wściekły tylko unikałby tematu- zamilkł
na chwilę jakby chciał, aby dotarł do mnie sens jego słów.- Znam go od lat i
nigdy nie widziałem go aż tak wściekłego. Martwię się o niego. O Ciebie też.
Wiesz, że to ja pierwszy zauważyłem, że ten dryblas coś do ciebie czuje?
Wyśmiał mnie wtedy, to prawda, ale jego oczy mówiły, co innego. Mógł zaprzeczać,
ale niektórych rzeczy nie da się ukryć. Dlatego proszę Cię, nie pozwól, aby
wasza historia się skończyła przez jedno nieporozumienie.
Wiedziałam, że ma rację,
ale jak się do tego zabrać… tutaj zaczynały się schody.
*
W pewnych sytuacjach
druga osoba nie chce nas słuchać, ale, niektórzy są na tyle zdesperowani, że
nie dają temu komuś spokoju i łażą za nim, choć ta ich nie słucha. Zawsze jest
jednak szansa, że do takowego osobnika coś dotrze i może kiedyś uzna, że warto
winowajcy przebaczyć. Byłam zdesperowana a w połączeniu z moim oślim uporem
stwierdzenie, że wychodziłam z siebie, żeby się skontaktować z Andersonem
byłoby największym niedopowiedzeniem w dziejach. Bombardowałam go telefonami,
których nie odbierał (aż w końcu zablokował mój numer), wysyłałam dziesiątki maili,
(że o tradycyjnych listach nie wspomnę). Próbowałam nawet dotrzeć do niego
przez zarząd klubu, ale Ci najwidoczniej wzięli mnie za wariatkę, no, ale
trudno im się dziwić.
Podminowana, ale nierezygnująca
ze swojego celu, poszłam na ostatnie w tym roku spotkanie grupy wsparcia.
Przebierałam w miejscu nogami w oczekiwaniu na zielone światło dla pieszych.
Nie mogłam się doczekać aż wejdę do znajomego budynku, bo choć zbieranina ludzi,
jaką tam spotykałam była hm… dziwna to naprawdę ich polubiłam.
Od feralnego dnia minęło kilka tygodni, powoli
kończąca się jesień ustępowała pierwszym oznakom zimy. Nie było jeszcze mroźno,
ale wciskająca się w każdy zakamarek nieprzyjemna wilgoć była jeszcze gorsza. Z
ulgą uwolniłam się o ciężkiego, wełnianego szalika i dopiero, gdy odkładałam na
wieszak kurtkę zauważyłam go kątem oka. Poważnie zaczęłam zastanawiać się nad
użyciem szalika, jako broni. Gdyby tak wystarczająco mocno owinąć go wokół jego
szyi… ostrożnie przycupnęłam na jedynym wolnym krzesłem, który znajdował się
dokładnie na przeciwko niego i nie mogłam, wymyślić sensownego powodu wyjaśniającego,
dlaczego się tutaj pojawił.
Podczas gdy inni
dzielili się swoimi przeżyciami z minionego tygodnia ja uparcie wpatrywałam się
w Scotta jakbym jakimś szóstym zmysłem mogła sprawić, że zniknie z powierzchni
ziemi.
- Ashley, a co u
Ciebie? Czy coś się zmieniło? Zrobiłaś jakieś postępy od tamtego
nieporozumienia z twoim przyjaciele?- Kiedy prowadzący spotkania Dan zadał
ostatnie pytanie mój były współlokator zadrżał. Dobrze Ci tak- pomyślałam
mściwie.
- Nie, ale pracuję nad
tym.- kiedy mówiłam to krótkie zdanie wrzała we mnie niesamowita wściekłość,
nie tylko na Ryana, ale też na siebie. Za to, że dopuściłam do tego wszystkiego.
Jak tylko skończyłam nie czułam nic poza przemożną chęcią, aby jak najszybciej zniknął
mi z oczu. Kolejny dowód, że jednak jestem rozchwiana emocjonalnie bardziej niż
bym chciała.
Mężczyzna najwyraźniej
nie był zadowolony z tak krótkiej odpowiedzi i miał zamiar dalej drążyć temat,
ale Natalie, nastolatka siedząca po jego prawej, nierobiąca sobie nic z faktu,
że był w takim wieku, że spokojnie mógł być jej ojcem uderzyła go
bezceremonialne w ramię. Do tej pory nie pałałam do niej jakąś szczególną
sympatią, czasami nawet mnie drażniło. Może, dlatego, że w jakimś stopniu przypominała
mnie sprzed wypadku? W każdym razie poczułam, że może skoro staram się, aby
Matt dał mi drugą szansę to warto dać komuś możliwość, aby go poznać. Czy to ma
sens? Niektórzy twierdzą, ze wszechświat działa na zasadzie „coś za coś”, więc może
tak pokręcone rozumowanie coś w sobie ma. Tylko, czemu w takim razie nie jestem
podobnie potraktować Scota? Nie jestem w stanie na niego spojrzeć a i
przebywanie w jego towarzystwie sprawia mi trudność i ból. Bo stał się symbolem
czegoś, co jeszcze dobrze się nie zaczęło to (być może) przepadło na zawsze.
Dlatego to tak bardzo boli.
Nawet teraz, gdy słyszę
tłumiony prze ściany huk. Ta racjonalna część mnie wie, że to tylko prace
rozbiórkowe spalonego hotelu dwa budynki dalej, ale i tak dźwięk przywołuje
wspomnienie wybuchu bomby gdzie wielu ludzi z mojego oddziału zostało rannych a
ja dorobiłam się jedynie kilku zadrapań.
Było ze mną lepiej, zaczęłam
w końcu dochodzić do siebie. Dzięki niemu, nie było go tuż obok ale sama świadomość,
że jest ktoś na kim mi zależy i kto naprawdę wydaje się rozumieć co przeszłam
była krzepiąca. Wystarczył pokrzepiający uśmiech na Skypie a już czułam jakby
zza chmur wyjrzało moje osobiste słońce. Uczyłam się z tym wszystkim żyć a
Anderson, ten dwumetrowy dryblas, pokazywał, że choć bywa ciężko i życie nie
zawsze jest sprawiedliwe to są chwile, dla których warto żyć. A on będzie przy
mnie przy jednych i drugich.
Potem wszystko
spieprzyłam.
- Zatem Scott, co Cię
tutaj sprowadza?- Słyszę to samo pytanie skierowane do mojego byłego
współlokatora, które sama usłyszałam parę tygodni temu.
Problemom trzeba stawić
czoła, dzięki temu, że się z nimi mierzymy stajemy się silniejsi. Tak twierdzi
przynajmniej mój brat, ale ja w tej chwili nie jestem w stanie w to uwierzyć.
Dlatego słyszę dzwonek sygnalizujący przyjście smsa mruczę niewyraźnie, ze
muszę już iść, ale nie odchodzę daleko.
Ciężko opadam na ławkę w parku po drugiej stronie ulicy. Nie robię sobie
nic ze zdziwionych spojrzeń przechodniów, zmartwionej starszej pani z kiosku pytającej
czy wszystko w porządku a odpowiadam, że nic mi nie jest tylko nie najlepiej
się czuję. Co nie jest aż tak dalekie od prawdy, bo choć mogę zaprzeczać ile
wlezie to prawda jest taka, że jestem rozchwiana emocjonalne bardziej niż kiedykolwiek,
- Musimy porozmawiać.- Odwracam
się w kierunku Scotta, który przysiadł obok, i mam ochotę uciec, ale coś w
spojrzeniu orzechowych oczu karze mi zostać.
*
Choć od centrum
miasteczka do mojego domu jest dobre trzy kilometry decyduję się na spacer.
Zdecydowane potrzebuję chwili, aby przetrawić to, co przed chwilą usłyszałam. W
jakiś sposób tłumaczy to jego zachowanie, ale jest też równie trudne do
zrozumienia jak to, że pocałowałam go, bo myślałam, że to Matt.
Wytłumaczyć
niewytłumaczalne. To się nazywa Mission Impossible. Choć podobno nie ma rzeczy
niemożliwych, niektóre po prostu zajmują więcej czasu.
- Uważaj jak jeździsz
pacanie!- Wrzasnęłam na kierowcę samochodu, który zajechał mi drogę i zamarłam,
gdy ten opuścił szybę.- David?
- No cześć siostra.
Podobno nieźle narozrabiałaś?- Z wnętrza samochodu uśmiechał się do mnie
szeroko mój dawno niewidziany brat.
*
- I jesteś całkowicie
pewna, że byłaś wtedy trzeźwa?.- David jest typem osoby, której niewiele może
zdziwić, co się jednak stało po tym jak wysłuchał całej historii, jaką mu
opowiedziałam.
- Jasne, dobij mnie
jeszcze bardziej.- Zrezygnowana, nie robiąc sobie nic z piorunującego
spojrzenia kelnerki, podciągnęłam kolana pod brodę, stopy opierając na mocno
wysłużonym krześle.
- A da się?- Zabawnie
przekrzywia głowę, co z jakiś powodów kojarzy mi się z ciekawskim ptaszkiem.-
Wiesz? Powinnaś się ogarnąć.
- A co niby twoim
zdaniem robię?!- Spuszczam nogi na podłogę z takim hukiem, że siedzącej przy
sąsiednim stoliku kobiecie wyrywa się cichy okrzyk.- Cały czas próbuję się z
nim skontaktować, ale…
- Nie, nie, nie.
Całkowicie źle mnie zrozumiałaś powiedziałem, żebyś się- tu wskazał na mnie-
ogarnęła a nie żebyś ogarnęła sytuację.- śmieje się widząc moją zmieszaną minę.-
Zrób coś dla siebie. Bo ja wiem, idź na zakupu, Zadzwoń do Margaret czy obejrzyj
najbardziej głupawkowy film, jaki znajdziesz, ale zrób coś innego niż użalanie się,
bo to w żaden sposób Ci nie pomoże. Czasami do niektórych rzeczy trzeba..
- …nabrać dystansu i
spojrzeń na nie z innej perspektywy.- Kończę zdanie, które powtarzał mi zawsze
gdy coś w moim życiu było nie tak i dociera do mnie, że wróciła ta część mnie
sprzed wypadku za którą nie przepadam. Niezwracająca uwagi tego, co dzieje się
u innych, niewidząca nic poza czubkiem własnego ojca. A przecież miał własne
problemy. Powrót do domu równał się spotkaniu z naszym ojcem, który wyrzucił go
z domu, kiedy ten oznajmił na rodzinnym spotkaniu, że jest gejem. Był, jest
osobą bardzo silną a i tak bardzo to przeżył.
- Przepraszam.- Mówię
cicho i choć nie dodaję nic więcej wiem, że wie, o co mi chodzi.
- Daj spokój.- Przykrywa
moje dłonie swoimi a ja zaczynam zasypywać go pytaniami. O Hollywood, o film,
nad którym właśnie pracuję i ściska mnie w środku ze wzruszenia, gdy dowiaduję
się, że jego bohaterami są ludzie dochodzący do siebie po wielkich tragediach i
ekstremalnych przeżyciach. O Johna, który jest tak w niego wpatrzony tak jak na
początku ich związku.
W którymś momencie
słyszę piosenkę. Wydaje się znajoma, ale początkowo jej nie rozpoznaję, bo nie
jest po angielsku, ale rozpoznaję melodię i wpadam na tak szalony pomysł, że
gdy opowiadam o tym bratu ten zamiera ze szklanką w połowie drogi do ust, po czym
z uznaniem kiwa głową jakby uważał to za genialne posunięcie.
- Więc, na co jeszcze czekasz?-
Pyta i szturcha mnie jakby tym gestem chciał dodać mi odwagi.
Tymczasem
w Kazaniu
[perspektywa Matta]
Kiedy przed paroma
laty, po długich, rozmyślaniach i rozważeniu wszystkich możliwych za i przeciw
postanowiłem, że soje sportowe losy zwiążę z Zenitem wiele osób z mojego
najbliższego otoczeni pukało się w głowę. Tłumaczyłem, że chcę zmienić
środowisko, poznać nowy kraj i jego kulturę a sam klub oferuje naprawdę dobre
warunki i perspektywy rozwoju. Prawda jest inna. Oszukiwałem nie tylko ich, ale
i siebie. Uciekałem, oto, co jest prawdą. Zawsze była dla mnie kimś wyjątkowym
i chciałem, żeby była szczęśliwa, ale z jakiegoś powodu nie mogłem znieść
widoku Ashley u boku innego. Kiedy widziałam jak obejmuje ją jej ówczesny
chłopak budziło się we mnie coś dziwnego, jakiś pierwotny instynkt, który
sprawiał, ze miałem ochotę sprać chłopaka na kwaśne jabłko. Wtedy zdałem sobie
sprawę, że uczucie, którym ją dążę nie jest czysto przyjacielskie. Dlatego
wyjechałem, bo wiedziałem, ze nie czuje do mnie nic poza przyjaźnią, jaka się
między nami zawiązała, kiedy byliśmy dziećmi. W rezultacie nie było mnie przy niej,
kiedy najbardziej tego potrzebowała. Chciałem być obok, przylecieć choćby i na
jeden dzień, ale kiedy mieszkasz na drugiej półkuli nie jest to takie łatwe a
jeśli jeszcze ma się pecha być podstawowym zawodnikiem … tak to się toczyło
miesiącami. Jej wstąpienie do wojska, wyjazd na wojnę, powrót a potem i mnie
dopadła depresja. Oboje byliśmy pokiereszowani przez losy, ale wspieraliśmy się
na tyle na ile pozwalała na to dzieląca nas odległość.
Czasami lepiej
pozostawić wszystko własnemu biegu, sprawdzić jak się wszystko potoczy, bo
jeśli coś ma się stać tak będzie bez względu na nasze działania. Dlatego
cierpliwie czekałem i kilka tygodni pojawiła się nadzieja, że i ona coś do mnie
czuje. Tylko, że zniknęła równie szybko.
Z przyjemnego stanu z
pogranicza jawy i snu wyrywa mnie dźwięk skrzypiących drzwi.
-
Kiedyś się doigrasz i ktoś cię, kiedy okradnie.- Roześmiała
się dźwięcznie, kiedy opowiedziałem jej o moim zapominalstwie w tej przekręcania
zamka. Jeszcze niedawno to wspomnienie wywołałoby uśmiech a teraz… teraz
wszystko minęło i pozostała pustka.
- za bardzo stapiasz
się z otoczeniem.- Stwierdzam, kiedy z półmroku wyłania się śniada twarz
Wilfredo Leona, na co ten rzuca mi spojrzenie w stylu „serio? Taki słaby żart?
Na nic lepszego Cię nie stać?”.
- Znowu zabrałeś, co nie
twoje.- Z moje torby treningowej, leżącej obok kanapy, wyciąga swoją bluzę,
którą najwyraźniej zabrałem prze pomyłkę.- Coś za często ostatnio Ci się to
zdarza. – Przez chwilę przygląda mi się uważnie.- To przez kobietę. -Nie pyta tylko stwierdza fakt, jakby było to
oczywiste tak samo jak to, że rano wschodzi słońce. Przez ułamek sekundy,
jestem przekonany, że jakimś cudem dowiedział się, co się stało, ale dociera do
mnie, że to niemożliwe, bo się nie znają. Chociaż… doszły mnie słuchy od władz
klubu, że ktoś usilnie stara się ze mną skontaktować. Początkowo myślałem, że
to może kolejna napalona, wyjątkowo nadgorliwa fankę, ale co jeśli to Ash?
- Skąd wiesz?- Pytam, więc
- Albo to albo…-
przysiada się i zastanawia nad czymś przez chwilę-, choć w sumie, gdy
zorganizowany, sumienny facet staje się nagle rozkojarzony niczym zakochany
pierwszy raz nastolatek wyjaśnienie jest tylko jedno.- Przybiera uroczystą minę
jakby miał oznajmić mi największą tajemnicę ludzkości.- Wszystkiemu jest winna
jakaś niewiasta. Powodów może być wiele: złamała osobnikowi płci przeciwnej
serce, - zaczyna wyliczać na palcach- odrzuciła zaloty, nie zwraca uwagi, udaje,
że jej nie zależy czy kij wie jeszcze, co.
Na chwilę mnie zatyka i
pojęcia nie mam, co powiedzieć
- Nie każdy może
znaleźć swoją Gosię * – mam nadzieję, że to zamknie mu usta.
- Nie.- Wstaje i po
przyjacielsku klepie mnie po ramieniu.- Ale jak już ją znajdziesz nie możesz
pozwolić jej uciec.- Ma rację. Tylko, dlaczego to takie trudne?
- Hej a twoja bluza?- Wyciągam
ciuch w jego kierunku, gdy ten łapie za klamkę.
- Skoro już ją zabrałeś
równie dobrze możesz mi ją oddać jutro na treningu. Tak w ramach kary.-
Kubańczyk uśmiecha się szeroko i wychodzi.
No i co ja mam zrobić?
Odruchowo zerkam w
kierunku okna, gdzie wyjątkowo urokliwy zachód słońca maluje dachy Kazania i
wiem, że by się jej ten widok spodobał.
Ach te kobiety. Kiedy
ich nie ma jest źle, ale znowu bez nich nie można normalnie funkcjonować.
.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Czytasz? Skomentuj!
* Wilfredo Leon, nasz
adoptowany rodak ma żonę polkę, która ma na imię Małgorzata.
Do następnego,
Artis