sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział 9


            Nie pytajcie mnie, co się stało czy jak doszło do tego feralnego pocałunku, bo wam nie odpowiem. Nie, dlatego, że nie chcę, ale dlatego że nie umiem. Tamta sytuacja jest tak absurdalna, że aż śmieszna albo raczej żałosna.
Pojęcia nie mam jak długo stałam i wpatrywałam się w zakręt, gdzie zniknął samochód Matta. Wszystko minęło, gdy Scott złapał mnie za ramię. Nie tyle złapał, co dotknął, bo gdy tylko poczułam lekki ucisk znokautowałam go ciosem prosto w nos. Nie zatrzymywałam się nawet żeby sprawdzić czy jakoś go może uszkodziłam, ale sądząc po tym jak złapał się za twarz chyba nie było z nim najlepiej. W każdym razie maksymalnie godzinę zajęło mi spakowanie wszystkiego i dotarcie do domu rodziców. Ojciec był zdziwiony moim powrotem a mama cieszyła się z tego, bo od początku uważała mój pomysł z wyprowadzką za głupotę. W każdym razie byłam im wdzięczna za to, ze nie zadawali mi pytań. W każdym razie na początku.

Tylko raz straciłam nad sobą kontrolę. Byłam bliska histerii, łzy spływały mi bezgłośnie strumieniami po policzkach a gardło ściskało mi się tak mocno, że czułam ból jeszcze przez jakiś czas.
- Paul proszę… Powiedz, co mam zrobić, żeby…- ucisk zwiększył się o ile to jeszcze możliwe. Usłyszałam jak Lotman przeciągle wzdycha po drugiej stronie słuchawki.
- Uwierzył? Wybaczył? Ash pojęcia nie mam, co między wami zaszło, ale musisz coś z tym zrobić. I to szybko.
- Dlaczego ja? Dlaczego sądzisz, że to ja powinnam wyciągnąć rękę?- Pytanie tak głupie, że aż sama miałam ochotę siebie kopnąć.
- Bo to twoja wina.- Oznajmił zwięźle.
- Skąd…?

- To nie tak, że Cię oskarżam. Skąd wiem, po której stronie leży wina? Sądząc po reakcji Matta, gdy spytałem jak się mają sprawy między wami nie trudno było odgadnąć, że coś się stało. Gdyby to ona nabroił raczej nie wściekły tylko unikałby tematu- zamilkł na chwilę jakby chciał, aby dotarł do mnie sens jego słów.- Znam go od lat i nigdy nie widziałem go aż tak wściekłego. Martwię się o niego. O Ciebie też. Wiesz, że to ja pierwszy zauważyłem, że ten dryblas coś do ciebie czuje? Wyśmiał mnie wtedy, to prawda, ale jego oczy mówiły, co innego. Mógł zaprzeczać, ale niektórych rzeczy nie da się ukryć. Dlatego proszę Cię, nie pozwól, aby wasza historia się skończyła przez jedno nieporozumienie.
Wiedziałam, że ma rację, ale jak się do tego zabrać… tutaj zaczynały się schody.

*

           W pewnych sytuacjach druga osoba nie chce nas słuchać, ale, niektórzy są na tyle zdesperowani, że nie dają temu komuś spokoju i łażą za nim, choć ta ich nie słucha. Zawsze jest jednak szansa, że do takowego osobnika coś dotrze i może kiedyś uzna, że warto winowajcy przebaczyć. Byłam zdesperowana a w połączeniu z moim oślim uporem stwierdzenie, że wychodziłam z siebie, żeby się skontaktować z Andersonem byłoby największym niedopowiedzeniem w dziejach. Bombardowałam go telefonami, których nie odbierał (aż w końcu zablokował mój numer), wysyłałam dziesiątki maili, (że o tradycyjnych listach nie wspomnę). Próbowałam nawet dotrzeć do niego przez zarząd klubu, ale Ci najwidoczniej wzięli mnie za wariatkę, no, ale trudno im się dziwić.

Podminowana, ale nierezygnująca ze swojego celu, poszłam na ostatnie w tym roku spotkanie grupy wsparcia. Przebierałam w miejscu nogami w oczekiwaniu na zielone światło dla pieszych. Nie mogłam się doczekać aż wejdę do znajomego budynku, bo choć zbieranina ludzi, jaką tam spotykałam była hm… dziwna to naprawdę ich polubiłam.
 Od feralnego dnia minęło kilka tygodni, powoli kończąca się jesień ustępowała pierwszym oznakom zimy. Nie było jeszcze mroźno, ale wciskająca się w każdy zakamarek nieprzyjemna wilgoć była jeszcze gorsza. Z ulgą uwolniłam się o ciężkiego, wełnianego szalika i dopiero, gdy odkładałam na wieszak kurtkę zauważyłam go kątem oka. Poważnie zaczęłam zastanawiać się nad użyciem szalika, jako broni. Gdyby tak wystarczająco mocno owinąć go wokół jego szyi… ostrożnie przycupnęłam na jedynym wolnym krzesłem, który znajdował się dokładnie na przeciwko niego i nie mogłam, wymyślić sensownego powodu wyjaśniającego, dlaczego się tutaj pojawił.

Podczas gdy inni dzielili się swoimi przeżyciami z minionego tygodnia ja uparcie wpatrywałam się w Scotta jakbym jakimś szóstym zmysłem mogła sprawić, że zniknie z powierzchni ziemi.
- Ashley, a co u Ciebie? Czy coś się zmieniło? Zrobiłaś jakieś postępy od tamtego nieporozumienia z twoim przyjaciele?- Kiedy prowadzący spotkania Dan zadał ostatnie pytanie mój były współlokator zadrżał. Dobrze Ci tak- pomyślałam mściwie.
- Nie, ale pracuję nad tym.- kiedy mówiłam to krótkie zdanie wrzała we mnie niesamowita wściekłość, nie tylko na Ryana, ale też na siebie. Za to, że dopuściłam do tego wszystkiego. Jak tylko skończyłam nie czułam nic poza przemożną chęcią, aby jak najszybciej zniknął mi z oczu. Kolejny dowód, że jednak jestem rozchwiana emocjonalnie bardziej niż bym chciała.

Mężczyzna najwyraźniej nie był zadowolony z tak krótkiej odpowiedzi i miał zamiar dalej drążyć temat, ale Natalie, nastolatka siedząca po jego prawej, nierobiąca sobie nic z faktu, że był w takim wieku, że spokojnie mógł być jej ojcem uderzyła go bezceremonialne w ramię. Do tej pory nie pałałam do niej jakąś szczególną sympatią, czasami nawet mnie drażniło. Może, dlatego, że w jakimś stopniu przypominała mnie sprzed wypadku? W każdym razie poczułam, że może skoro staram się, aby Matt dał mi drugą szansę to warto dać komuś możliwość, aby go poznać. Czy to ma sens? Niektórzy twierdzą, ze wszechświat działa na zasadzie „coś za coś”, więc może tak pokręcone rozumowanie coś w sobie ma. Tylko, czemu w takim razie nie jestem podobnie potraktować Scota? Nie jestem w stanie na niego spojrzeć a i przebywanie w jego towarzystwie sprawia mi trudność i ból. Bo stał się symbolem czegoś, co jeszcze dobrze się nie zaczęło to (być może) przepadło na zawsze. Dlatego to tak bardzo boli.

Nawet teraz, gdy słyszę tłumiony prze ściany huk. Ta racjonalna część mnie wie, że to tylko prace rozbiórkowe spalonego hotelu dwa budynki dalej, ale i tak dźwięk przywołuje wspomnienie wybuchu bomby gdzie wielu ludzi z mojego oddziału zostało rannych a ja dorobiłam się jedynie kilku zadrapań.
Było ze mną lepiej, zaczęłam w końcu dochodzić do siebie. Dzięki niemu, nie było go tuż obok ale sama świadomość, że jest ktoś na kim mi zależy i kto naprawdę wydaje się rozumieć co przeszłam była krzepiąca. Wystarczył pokrzepiający uśmiech na Skypie a już czułam jakby zza chmur wyjrzało moje osobiste słońce. Uczyłam się z tym wszystkim żyć a Anderson, ten dwumetrowy dryblas, pokazywał, że choć bywa ciężko i życie nie zawsze jest sprawiedliwe to są chwile, dla których warto żyć. A on będzie przy mnie przy jednych i drugich.
Potem wszystko spieprzyłam.

- Zatem Scott, co Cię tutaj sprowadza?- Słyszę to samo pytanie skierowane do mojego byłego współlokatora, które sama usłyszałam parę tygodni temu.
Problemom trzeba stawić czoła, dzięki temu, że się z nimi mierzymy stajemy się silniejsi. Tak twierdzi przynajmniej mój brat, ale ja w tej chwili nie jestem w stanie w to uwierzyć. Dlatego słyszę dzwonek sygnalizujący przyjście smsa mruczę niewyraźnie, ze muszę już iść, ale nie odchodzę daleko.  Ciężko opadam na ławkę w parku po drugiej stronie ulicy. Nie robię sobie nic ze zdziwionych spojrzeń przechodniów, zmartwionej starszej pani z kiosku pytającej czy wszystko w porządku a odpowiadam, że nic mi nie jest tylko nie najlepiej się czuję. Co nie jest aż tak dalekie od prawdy, bo choć mogę zaprzeczać ile wlezie to prawda jest taka, że jestem rozchwiana emocjonalne bardziej niż kiedykolwiek,
- Musimy porozmawiać.- Odwracam się w kierunku Scotta, który przysiadł obok, i mam ochotę uciec, ale coś w spojrzeniu orzechowych oczu karze mi zostać.

*

Choć od centrum miasteczka do mojego domu jest dobre trzy kilometry decyduję się na spacer. Zdecydowane potrzebuję chwili, aby przetrawić to, co przed chwilą usłyszałam. W jakiś sposób tłumaczy to jego zachowanie, ale jest też równie trudne do zrozumienia jak to, że pocałowałam go, bo myślałam, że to Matt.
Wytłumaczyć niewytłumaczalne. To się nazywa Mission Impossible. Choć podobno nie ma rzeczy niemożliwych, niektóre po prostu zajmują więcej czasu.
- Uważaj jak jeździsz pacanie!- Wrzasnęłam na kierowcę samochodu, który zajechał mi drogę i zamarłam, gdy ten opuścił szybę.- David?
- No cześć siostra. Podobno nieźle narozrabiałaś?- Z wnętrza samochodu uśmiechał się do mnie szeroko mój dawno niewidziany brat.

*

- I jesteś całkowicie pewna, że byłaś wtedy trzeźwa?.- David jest typem osoby, której niewiele może zdziwić, co się jednak stało po tym jak wysłuchał całej historii, jaką mu opowiedziałam.
- Jasne, dobij mnie jeszcze bardziej.- Zrezygnowana, nie robiąc sobie nic z piorunującego spojrzenia kelnerki, podciągnęłam kolana pod brodę, stopy opierając na mocno wysłużonym krześle.
- A da się?- Zabawnie przekrzywia głowę, co z jakiś powodów kojarzy mi się z ciekawskim ptaszkiem.- Wiesz? Powinnaś się ogarnąć.
- A co niby twoim zdaniem robię?!- Spuszczam nogi na podłogę z takim hukiem, że siedzącej przy sąsiednim stoliku kobiecie wyrywa się cichy okrzyk.- Cały czas próbuję się z nim skontaktować, ale…

- Nie, nie, nie. Całkowicie źle mnie zrozumiałaś powiedziałem, żebyś się- tu wskazał na mnie- ogarnęła a nie żebyś ogarnęła sytuację.- śmieje się widząc moją zmieszaną minę.- Zrób coś dla siebie. Bo ja wiem, idź na zakupu, Zadzwoń do Margaret czy obejrzyj najbardziej głupawkowy film, jaki znajdziesz, ale zrób coś innego niż użalanie się, bo to w żaden sposób Ci nie pomoże. Czasami do niektórych rzeczy trzeba..
- …nabrać dystansu i spojrzeń na nie z innej perspektywy.- Kończę zdanie, które powtarzał mi zawsze gdy coś w moim życiu było nie tak i dociera do mnie, że wróciła ta część mnie sprzed wypadku za którą nie przepadam. Niezwracająca uwagi tego, co dzieje się u innych, niewidząca nic poza czubkiem własnego ojca. A przecież miał własne problemy. Powrót do domu równał się spotkaniu z naszym ojcem, który wyrzucił go z domu, kiedy ten oznajmił na rodzinnym spotkaniu, że jest gejem. Był, jest osobą bardzo silną a i tak bardzo to przeżył.

- Przepraszam.- Mówię cicho i choć nie dodaję nic więcej wiem, że wie, o co mi chodzi.
- Daj spokój.- Przykrywa moje dłonie swoimi a ja zaczynam zasypywać go pytaniami. O Hollywood, o film, nad którym właśnie pracuję i ściska mnie w środku ze wzruszenia, gdy dowiaduję się, że jego bohaterami są ludzie dochodzący do siebie po wielkich tragediach i ekstremalnych przeżyciach. O Johna, który jest tak w niego wpatrzony tak jak na początku ich związku.
W którymś momencie słyszę piosenkę. Wydaje się znajoma, ale początkowo jej nie rozpoznaję, bo nie jest po angielsku, ale rozpoznaję melodię i wpadam na tak szalony pomysł, że gdy opowiadam o tym bratu ten zamiera ze szklanką w połowie drogi do ust, po czym z uznaniem kiwa głową jakby uważał to za genialne posunięcie.
- Więc, na co jeszcze czekasz?- Pyta i szturcha mnie jakby tym gestem chciał dodać mi odwagi.


Tymczasem w Kazaniu
[perspektywa Matta]

Kiedy przed paroma laty, po długich, rozmyślaniach i rozważeniu wszystkich możliwych za i przeciw postanowiłem, że soje sportowe losy zwiążę z Zenitem wiele osób z mojego najbliższego otoczeni pukało się w głowę. Tłumaczyłem, że chcę zmienić środowisko, poznać nowy kraj i jego kulturę a sam klub oferuje naprawdę dobre warunki i perspektywy rozwoju. Prawda jest inna. Oszukiwałem nie tylko ich, ale i siebie. Uciekałem, oto, co jest prawdą. Zawsze była dla mnie kimś wyjątkowym i chciałem, żeby była szczęśliwa, ale z jakiegoś powodu nie mogłem znieść widoku Ashley u boku innego. Kiedy widziałam jak obejmuje ją jej ówczesny chłopak budziło się we mnie coś dziwnego, jakiś pierwotny instynkt, który sprawiał, ze miałem ochotę sprać chłopaka na kwaśne jabłko. Wtedy zdałem sobie sprawę, że uczucie, którym ją dążę nie jest czysto przyjacielskie. Dlatego wyjechałem, bo wiedziałem, ze nie czuje do mnie nic poza przyjaźnią, jaka się między nami zawiązała, kiedy byliśmy dziećmi. W rezultacie nie było mnie przy niej, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Chciałem być obok, przylecieć choćby i na jeden dzień, ale kiedy mieszkasz na drugiej półkuli nie jest to takie łatwe a jeśli jeszcze ma się pecha być podstawowym zawodnikiem … tak to się toczyło miesiącami. Jej wstąpienie do wojska, wyjazd na wojnę, powrót a potem i mnie dopadła depresja. Oboje byliśmy pokiereszowani przez losy, ale wspieraliśmy się na tyle na ile pozwalała na to dzieląca nas odległość.

Czasami lepiej pozostawić wszystko własnemu biegu, sprawdzić jak się wszystko potoczy, bo jeśli coś ma się stać tak będzie bez względu na nasze działania. Dlatego cierpliwie czekałem i kilka tygodni pojawiła się nadzieja, że i ona coś do mnie czuje. Tylko, że zniknęła równie szybko.
Z przyjemnego stanu z pogranicza jawy i snu wyrywa mnie dźwięk skrzypiących drzwi.

- Kiedyś się doigrasz i ktoś cię, kiedy okradnie.- Roześmiała się dźwięcznie, kiedy opowiedziałem jej o moim zapominalstwie w tej przekręcania zamka. Jeszcze niedawno to wspomnienie wywołałoby uśmiech a teraz… teraz wszystko minęło i pozostała pustka.
- za bardzo stapiasz się z otoczeniem.- Stwierdzam, kiedy z półmroku wyłania się śniada twarz Wilfredo Leona, na co ten rzuca mi spojrzenie w stylu „serio? Taki słaby żart? Na nic lepszego Cię nie stać?”.
- Znowu zabrałeś, co nie twoje.- Z moje torby treningowej, leżącej obok kanapy, wyciąga swoją bluzę, którą najwyraźniej zabrałem prze pomyłkę.- Coś za często ostatnio Ci się to zdarza. – Przez chwilę przygląda mi się uważnie.- To przez kobietę. -Nie pyta tylko stwierdza fakt, jakby było to oczywiste tak samo jak to, że rano wschodzi słońce. Przez ułamek sekundy, jestem przekonany, że jakimś cudem dowiedział się, co się stało, ale dociera do mnie, że to niemożliwe, bo się nie znają. Chociaż… doszły mnie słuchy od władz klubu, że ktoś usilnie stara się ze mną skontaktować. Początkowo myślałem, że to może kolejna napalona, wyjątkowo nadgorliwa fankę, ale co jeśli to Ash?
 - Skąd wiesz?- Pytam, więc

- Albo to albo…- przysiada się i zastanawia nad czymś przez chwilę-, choć w sumie, gdy zorganizowany, sumienny facet staje się nagle rozkojarzony niczym zakochany pierwszy raz nastolatek wyjaśnienie jest tylko jedno.- Przybiera uroczystą minę jakby miał oznajmić mi największą tajemnicę ludzkości.- Wszystkiemu jest winna jakaś niewiasta. Powodów może być wiele: złamała osobnikowi płci przeciwnej serce, - zaczyna wyliczać na palcach- odrzuciła zaloty, nie zwraca uwagi, udaje, że jej nie zależy czy kij wie jeszcze, co.
Na chwilę mnie zatyka i pojęcia nie mam, co powiedzieć

- Nie każdy może znaleźć swoją Gosię * – mam nadzieję, że to zamknie mu usta.
- Nie.- Wstaje i po przyjacielsku klepie mnie po ramieniu.- Ale jak już ją znajdziesz nie możesz pozwolić jej uciec.- Ma rację. Tylko, dlaczego to takie trudne?
- Hej a twoja bluza?- Wyciągam ciuch w jego kierunku, gdy ten łapie za klamkę.
- Skoro już ją zabrałeś równie dobrze możesz mi ją oddać jutro na treningu. Tak w ramach kary.- Kubańczyk uśmiecha się szeroko i wychodzi.
No i co ja mam zrobić?
Odruchowo zerkam w kierunku okna, gdzie wyjątkowo urokliwy zachód słońca maluje dachy Kazania i wiem, że by się jej ten widok spodobał.
Ach te kobiety. Kiedy ich nie ma jest źle, ale znowu bez nich nie można normalnie funkcjonować.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czytasz? Skomentuj!

* Wilfredo Leon, nasz adoptowany rodak ma żonę polkę, która ma na imię Małgorzata.

Do następnego,

Artis

niedziela, 18 września 2016

Rozdział 8



          Pierwsze promienie słońca przebijały się przez spowite chmurami niebo, spowijając miękkim blaskiem ulice Darien. Owinęłam się ciaśniej kocem, bo choć powietrze było orzeźwiające i rozjaśniło mi umysł to trochę zmarzłam. Z uśmiechem spojrzałam na leżący obok telefon.

„Ogłoszenie! Sprzedam buziaka na dobranoc w bardzo dobrym stanie. Zapewniam bardzo długie i przyjemne uczucie, które może trwać całą noc! Cena do uzgodnienia.”

Początkowo wzięłam to za zwykłą, spamową wiadomość wysłaną przez jednego z tych nadawców rozsyłających smsy z horoskopami, kawałami czy innego tego typu bzdurami. I niby już wcześniej przysyłał mi różne, mniej lub bardziej niepoważne smsy, to jednak, gdy w okienku nadawcy zobaczyłam „ Matt A.” Zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu i od tamtej pory nie przestawałam sama się do siebie uśmiechać. Co zresztą nie umknęło uwadze innych. Na przykład taka pani ze spożywczaka wprost spytała czy aby na pewno dobrze się czuję, kiedy głosem niczym nastolatka przeżywająca pierwsze miłosne uniesienie oznajmiłam, że wygląda dzisiaj wyjątkowo uroczo. Człowiek jest szczęśliwy a biorą go za wariata.

- Ty weź pomyśl, co będzie jak się odważy cie pocałować. Obejmuje Cię, tuli się do ciebie ciągle. Ciągnie go do Ciebie jak mysz do sera.- Zakrztusiłam się słysząc do porównanie.- No i jeszcze proponuje, żebyście obejrzeli film gdzie bohaterowie prawie bezustannie się do siebie kleją jakby coś sugerował…
- Ale…
- Ty weź mi nie przerywaj- Margaret zagroziła mi palcem- Tylko nie mów mi, że w komediach romantycznych to całkiem normalne. No i jeszcze ta wiadomość. Ja Ci mówię, coś się święci, czuję to w kościach.
Podobno jak dwie osoby coś przeczuwają to jest coś na rzeczy i należy zaufać ich intuicji.
- Blondyna może mieć rację.- Stwierdził David, mój brat, gdy zrelacjonowałam mu naszą ostatnią rozmowę.-  Tylko, wiesz co? Trochę się o niego boję.
- Stało się coś?- Niby mogłam wyczuć w jego głosie żartobliwy ton, ale i tak naszły mnie czarne myśli.
- Jeszcze nie, tylko sama pomyśl- przerwał na chwilę dając mi czas do namysłu-, co się może stać jak znowu się spotkacie skoro masz z nimi takie a nie inne fantazje.- Wybuchnął śmiechem na widok mojej miny a ja obiecałam sobie, że już nigdy nie opowiem mu żadnego snu z Mattem w roli głównej. Kiedyś powiedział, że jako gej na niektóre sprawy ma inne spojrzenie i myślałam, ze może jakoś mi pomoże (jakby trudno było zinterpretować wymysły mojej wyobraźni, ale ciii) a tu spotkałam się z taka reakcją. Mimo wszystko dobrze się komuś wygadać, czasem z największych głupot (a może szczególnie wtedy), nawet, jeśli reakcja tej drugiej osoby jest daleka od tego, czego byśmy oczekiwali.

Choć tak naprawdę niewiele się pomylił.
To było jakieś dwa tygodnie po tym jak obiecał na mnie poczekać, jeszcze nie była na żadnym spotkaniu grupy wsparcia i dopiero nosiłam się z takim zamiarem. Jak już wielokrotnie wspominałam czasami niewiele trzeba żebym się rozkleiła i złapała doła. Wtedy wystarczył cięższy dzień w pracy i kilka słów, które (co teraz widzę wyraźnie) za bardzo wzięłam do siebie.
Nikomu nic nie mówiąc pojechałam rowerem w jedyne miejsce gdzie miałam pewność, że będę mieć święty spokój. Kilka kilometrów od zgiełku miasteczka, w środku lasu były ukryte wodospady, o których choć wiedzieli wszyscy okoliczni mieszkańcy to niewiele osób tu zaglądało. Usiadłam na brzegu stawu, do którego z hukiem wpadała woda i zanurzyłam stopy w orzeźwiającej cieczy. Nie wiem ile tak siedziałam, ale kiedy uznałam, że już czas wracać do domu zobaczyłam siedzącego na skraju polany Matta przyglądającego mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie zastanawiając się nad tym, co robię, jakby opcja myślenie została u mnie tymczasowo wyłączona, podeszłam do niego, usiadłam okrakiem na kolanach i już miałam go pocałować, kiedy zasłonił mi usta dłonią.

- Chcę tego, pojęcia nie masz jak bardzo. Tylko nie teraz, nie, kiedy sama nie wiesz, co się z tobą dzieje.- Stwierdził i postukał mnie palcem w skroń.
Są faceci i jest Anderson. Inni bez mrugnięcia okiem wykorzystaliby sytuację a ten zachowuje się honorowo, co zbija mnie z tropu do tego stopnia, że bez słowa protestu pozwalam zaprowadzić się do domu.
Przeciągam się jakbym dopiero, co wstała, ale nie śpię od kilku godzin. Może i w moim życiu jest ostatnio spokojniej, ale i tak od czasu do czasu nawiedzają mnie urywane, niespokojne noce, kiedy na przemian odpływam w ramiona morfeusza i budzę się z uczuciem przerażenia, które nie chce odejść. Podnoszę się z ławki zrobionej z palet, przez jednego z byłych mieszkańców budynku i po kilkuminutowej wspinaczce po schodach przeciwpożarowych pnących się po tylnej ścianie budynku znikamy w ciepłym wnętrzu swojego pokoju.

Kiedy odkładam złożony w zgrabną kostkę koc mój wzrok pada na zdjęcie stojące na szafce nocnej. Jesteśmy na nim we trójkę. Ja, David i Anderson. Przy czym ten ostatni nie w całości, ze tak powiem. Nie jestem pewna na ile specjalnie na ile przypadkowo, ale Martyna, wzięta pani fotograf a prywatnie przyjaciółka mojego brata i żona Andrzeja Wrony, tak wykadrowała naszą grupkę, że siatkarzowi ucięło część głowy i wygląda trochę jak po trepanacji czaszki. Matt stwierdził, że skoro zawodowo zajmuje się fotografią to można by pomyśleć, iż tego typu błędy są jej obce. Co dziewczyna skwitowała z uśmiechem uwagą, że nikt mu taki duży rosnąć nie kazał i niech teraz cierpi. Pamiętam, że podczas krótkich odwiedzin przed kilku laty państwa W., po tym jak Andrzej przytulił swoją ukochaną, pomyślałam, że ja też chciałabym, aby mnie połączyło z kimś równie niezwykłe uczucie. W tedy nawet przez głowę mi nie przeszło, że ten ktoś może być tuż, obok ale czasem najbardziej ślepi jesteśmy na to, co jest na wyciągnięcie reki. Potrzasnęłam głową, starając się odpędzić myśli. Z jakiś powodów nie lubiłam myśleć pozytywnie o tym, co mogłoby być między mną a atakującym. Z tyłu głowy siedziało mi powiedzenie mojej babci o tym, żeby lepiej sobie niczego nie planować, bo czasem im bardziej czegoś chcemy tym większe prawdopodobieństwo, że nic z tego nie będzie.
Zrzucam z siebie wysłużoną piżamę i zaczynam przeglądać zawartość szafy.

- Przyszykowałem śniadanie gdybyś miała ochotę coś zjeść.- Na chwilę przedtem jak do mojego pokoju wparował Ryan usłyszałam skrzypienie podłogi i czym prędzej wskoczyłam w sukienkę. Jeszcze tego brakowało, żeby zobaczył mnie w negliżu. Wystarczy to jak ostatnio się zachowywał.
Podobno człowiekowi dano wyobraźnię, by zrekompensować mu to, czego nie ma. Czasami bywa, że to, co sobie w głowie wykreujemy spełnia się po części i to daje na pewną radość. Jednak bywa i tak, że nie wiemy jak interpretować to, co dzieje się dookoła nas i wzbudza w nas to niepokój, że coś, czego nie mamy, ale bardzo byśmy chcieli może przepaść bezpowrotnie.
Dzisiejsze śniadanie cz inne zwykłe gesty, na co dzień normalnie uznałabym za przejaw uprzejmości i sympatii, ale było coś jeszcze. Coś w jego wzroku, co nie dawało mi spokoju, jakby oczekiwał czegoś w zamian. Z jakiegoś powodu wzbudza to we mnie niepokój a gdzieś głęboko zaczyna się zagnieżdżać, póki, co odległe, uczucie niepokoju.

Jako, że jest sobota i mam wolne nigdzie nie muszę się spieszyć a pomimo to kręcę się z kąta w kąt, bo obiecałam sobie, że zrobię coś, czego nie robiłam od lat. W końcu biorę głęboki oddech i nim zdążę się rozmyślić kieruję swoje kroki kilka przecznic dalej. Staję przed niskim budynkiem, gdzie kiedyś spędzałam tygodniowo więcej godzin niż niektórzy ludzie w ciągu całego roku. Spędzone kilka chwil szatni wypełniają rutynowe ruchy, kiedyś tak bardzo znajoma a dziś obce. Owiniętą ręcznikiem wchodzę na pływalnię wypełnioną charakterystycznym zapachem chloru. Od wypadku moja noga nigdy tu nie postała, ani tu ani na żadnym innym basenie. Uznałam, że skoro kontuzja na zawsze pokrzyżowała moje plany względem zawodowego pływania równie dobrze mogę tego nie robić już nigdy.
Lęki są po to, aby je przezwyciężać.

Mijam grupkę dzieciaków zgromadzonych wokół instruktora i zastanawiam się czy może wśród nich jest kolejny talent na miarę Michaela Phelpsa.
Schodzę po chłodnej drabince do basenu i waham się tylko przez chwilę, kiedy stopy zanurzają się w falującej lekko wodzie, po czym cała się w niej zanurzam. Trzęsącymi się palcami przytrzymuje się brzegu i w którymś momencie zbieram się na odwagę, odpycham się i pozwalam wyuczonym ruchom przejąć kontrolę. Czuję jak zesztywniałe mięśnie rozluźniają się. Zazwyczaj czujemy strach przed nieznanym a ja bałam się wrócić do tego, co było kiedyś tak bardzo znajome. Teraz czuję tylko radość, ale również ulgę.
Kiedy robię sobie kolację zaczynam poważnie zastanawiać się nad tym, co powiedział mój dawny trener. Że może warto by było spróbować szkolić innych i przekazać im swoje doświadczenia z tym sportem.

Kiedy zrelacjonowałam Andersonowi tamtą rozmowę przyznał mu rację.
- Podobno najlepszymi szkoleniowcami są słabi zawodnicy. Ty byłaś naprawdę dobra, pomyśl, więc co mogłabyś osiągnąć gdybyś chciała spróbować swoich sił jako trener.
 Leżący na parapecie telefon zaczyna wibrować i o ile to możliwe mój uśmiech się jeszcze poszerza.
- Wiesz, że właśnie o tobie myślałam?
- Jakoś mnie to nie dziwi.- Słyszę odpowiedź tak dobrze znanego mi głosu siatkarza.- Co byś powiedziała na kolację?
- Coś jak nasz ostatni obiad przez Skypea?- Pytam nawiązując do naszego ostatniego „wirtualnego posiłku.
- Myślałem o czymś bardziej tradycyjnym. Mogę być u ciebie za 5 minut?
- O rzesz cholera jasna!
- Takiej reakcji się nie spodziewałem.- Słyszę w jego głosie urazę.

- Nie Matt, to nie tak. Chętnie się z tobą gdzieś wybiorę- śmieję się lekko.- Tylko zaskoczyłeś mnie a to w połączeniu z faktem, że właśnie kroiłam warzywa nie wygląda najlepiej.- Oznajmiam przyglądając się obficie krwawiącemu palcowi.- Czekaj a ty nie powinieneś dzisiaj grać, jakiego meczu.- Spoglądam na kalendarz jakbym tam mogła znaleźć odpowiedź.
- Wiesz sport to nie zawsze jest zdrowie, czasami zdarzają się uraz a mi przydarzyła się akurat taka wykluczająca z gry, na co najmniej tydzień.- Powiedział to takim tonem jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.
- Czekam na ciebie wariacie.- Kręcę z niedowierzaniem głową, ale cieszę się, że będziemy mogli spędzić razem te kilka dni.
Nie odwracam się, kiedy słyszę dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Jakiś czas temu dałam Andersonowi komplet kluczy tak, żeby gdyby mnie nie zastał mógł się rozgościć.  Wtulam się w niego, gdy obejmuje mnie od tyłu i z przyjemnością zamykam oczy, których nie otwieram, gdy obraca mnie w swoją stronę i chwytając pod brodę składa na ustach tak długo wyczekiwany pocałunek. Nic. Żadnych fajerwerków, motyli w brzuchu czy ziemi usuwającej się spod stóp. Niczego, co myślałam, ze będzie towarzyszyć, gdy w końcu do tego dojdzie. Mimo to trwam w tym aż ponownie dociera do mnie odgłos otwieranych drzwi i wtedy się odrywam od chłopaka, którym nie jest Anderson tylko Scott.
- Matt zaczekaj, to nie tak!- Biegnę za (pozycja), który lotem błyskawicy zniknął równie szybko jak się pojawił. Jak mogłam się tak bardzo pomylić? A jednak jakimś cudem pomyliłam ich ze sobą i nic mnie nie usprawiedliwia. Jasne miałam zamknięte oczy a oboje są podobnego wzrostu i postury jednak nie mam nic, co mogłoby logicznie wyjaśnić to, co właśnie zaszło.
- Matt!- Potykając się wypadam na ulicę gdzie widzę odjeżdżające z piskiem opon auto.
Są takie chwile, których nie da się wymazać pamięci. Dla mnie będzie to rozpacz i zawód malujący się na jego twarzy.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Tak wygląda rozdział, na którego nie ma się pomysłu.
@Kamila- ułatwię tobie sprawę i sama sobie wykopię grób tylko powiedz gdzie.
















Spodek nocą dla tych, którzy z różnych powodów nie mogli być na Meczu Gwiazd

sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 7



                 Gdy jesteś zagubiony to albo robisz głupoty albo kroczysz przez życie bez celu. Czasami nawet to i to. Jeśli nie wiesz, czego chcesz, przeżywasz bezmyślnie każdą kolejną chwilę aż w końcu orientujesz się, że czas niepostrzeżenie przeciekał Ci między palcami a ty jesteś zbyt stary, aby to zmienić czy coś osiągnąć nim kopniesz w kalendarz. Brzmi ponuro a miało być pozytywnie i znowu mi nie wyszło. Jak jestem radosna to zaczynam być roztrzepana niczym nastolatka i myśli kotłują się niczym osy w ulu, co w rezultacie skutkuje skakaniem od jednego wątku do drugiego. 

Znowu to robię… o czym to ja chciałam? A tak już wiem. Ważne, aby wyznaczyć sobie cel. Na początek nie koniecznie jakiś mega ambitny, wystarczy coś małego. Coś niezbyt skomplikowanego, czego realizacja może nam sprawiać przyjemność. Później stawiasz przed sobą kolejne wyzwanie i ani się obejrzysz a osiągasz coś, co na samym początku wydawało się niemożliwe. Jednak najważniejsze jest by wierzyć w to, co robimy. A ja wierzę, że pewnego dnia uporam się z tym, co mnie spotkało. Z kontuzją, wojną, depresją. I stanę się taką osobą jak dawniej. Nie, nie taką samą. Inną. Silniejszą. Taką, jaką chciałbym być. Beztroską dziewczyną, która jest szczęśliwa u boku Matta. No dobra, z tym to trochę a nawet bardzo się zagalopowałam. 

Najpierw jeden krok, potem drugi a może kiedyś coś tam ewentualnie będzie, ale najpierw muszę dojść do ładu z samą sobą.
Wiedziałam, że od czegoś muszę zacząć. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu zdecydowałam. Choć moi najbliżsi byli zdziwieni, choć może nie tak jak Margaret, która upuściła szklankę z herbatą, gdy jej o tym mówiłam. W sumie nie dziwię im się. No, bo jeśli parę miesięcy temu łam z wizyt u psychologa a teraz postanowiłam uczestniczyć w spotkaniach grupy wsparcia to mieli prawo być zaskoczeni.

- Dzisiaj dołączyło nas Ashley- z zamyślenia wyrwał mnie Dan, miły pan w średnim wieku, który prowadził spotkania-przywitajmy ją brawami.- Na dźwięk oklasków chwyciłam się mocniej krzesła, na którym siedziałam. Tak na wszelki wypadek jakby ktoś miał zamiar wyciągnąć mnie na środek okręgu.
Było późne piątkowe parne popołudnie. Na plastikowych krzesłach siedziało kilka osób, z których każda przeżyła jakąś tragedię i nie mogąc sobie z nią poradzić przyszła do dusznej salki parafialnej.
- No wiec moja droga, powiedz nam, dlaczego tutaj przyszłaś?- Kręcąc się nerwowo spojrzałam po ludzkiej zbieraninie, która w normalnych okolicznościach, spotykając się na ulicy czy w sklepie nawet nie zamieniłaby ze sobą słowa.
- Próbowałam pomocy specjalisty, takiego jednego psychologa.- Przerwałam na chwilę żeby uspokoić oddech.- Tylko, że to nic nie dawało. Nie wiem… On wszystko to, co mnie spotkało oceniał strasznie chłodno. Nie zrozumcie mnie źle, nie chciałam jego współczucia- dla podkreślenia pokręciłam głową- ale miałam nieodparte wrażenia jakby zależało mu na odhaczeniu kolejnego pacjenta z listy a nie na tym, żeby mi jakoś pomóc. Wtedy bardzo tego potrzebowałam, chciałam, aby kto choć spróbował mnie zrozumieć.

- Ale?- Spytała Natalie, zbuntowana nastolatka z zielonymi pasemkami w blond włosach.
- Zdałam sobie sprawę, że każda tragedia jest na swój chory sposób wyjątkowa i niepowtarzalna i tak naprawdę nikt nie będzie w stanie zrozumieć tego, co mnie dotknęło tak do końca. Może mieć jedynie o tym nikłe pojęcie.
- Z pewnością jest w tym coś z prawdy- Dan z uznaniem pokiwał głową-, ale nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.- Wpatrywał się we mnie intensywnie i choć przyszłam tu w jakimś konkretnym celu to miałam opór, aby o tym opowiedzieć.
- Jest ktoś, na kim mi zależy.- Odparłam po chwili milczenia.- Chciałabym z nim być- uświadomiłam sobie to z całą mocą na chwilę przed tym jak wypowiedziałam te słowa.- Ale żeby tak się stało muszę uporać się z tym, co się stało. Inaczej to nie będzie uczciwe ani względem niego ani mnie.
- No dobra, ale co takiego się stało?- Siedzący po mojej lewej Paul miał zaciekawioną minę niczym przedszkolak.

Chciałam im powiedzieć, bo przecież po to tam przyszłam. Matt, Margaret, moim rodzice, rodzeństwo. Z każdym z nich rozmawiałam o tym, co się działo na wojnie, pobieżne, ale jednak. Może właśnie w tym tkwił problem, że nie byłam w stanie (albo nie chciałam, zależy jak patrzeć) przeanalizować wszystkiego dogłębnie.
Może jednak cierpiałam na rozdwojenie jaźni.
- Jeśli nie chcesz nie mów. Zwierzysz się nam, gdy będziesz na to gotowa.- Dan uśmiechnął się do mnie krzepiąco.- Byleby nie trwało to za długo.- Zaśmiał się jakby opowiedział świetny żart a ja miałam wrażenie, że ostatnie zdanie mogę spokojnie uznać za swoje tymczasowe motto życiowe.


*

              Istnieją dwa powody, które nie pozwalają ludziom spełnić swoich marzeń. Najczęściej po prostu uważają je za nierealne. A czasem na skutek nagłej zmiany losu pojmują, że spełnienie marzeń przestaje być możliwe, gdy się tego najmniej spodziewają. Budzi się w nich strach, przed wejściem na obcą dotąd ścieżkę, która prowadzi w nieznane, strach przed utratą tego, do czego przywykliśmy. Pewnego rodzaju bezpiecznej, ale też nudnej wygody jak to zgrabnie określił na którymś spotkaniu grupy wsparcia prowadzący je Dan,

Pierwsze spotkania nie należały do najłatwiejszych a najgorzej było, gdy musiałam opowiedzieć o swoim wypadku i późniejszych jego konsekwencjach, czyli decyzji o wstąpieniu do armii i wyjeździe do Iraku.  Choć zdarzyły się nieśmiałe słowa uznania „bo przecież zrobiłam do dla chwały USA”, (co nijak miało się do rzeczywistości) to na szczęście obyło się bez nadmiernych ochów i achów. Zdecydowanie było ta najbardziej płaczliwe spotkanie, gdzie łzy zaczęły płynąć strumieniami po tym jak Violet, kobieta w wieku mojej mamy, rozpłakała się po moich słowach i zaczęła wspominać syna, który zginął w Afganistanie. A ja na pytanie, czemu on nie żyje a mi nic nie jest nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Tak to się zaczęło, kolejnym zwierzeniom i czasami dramatycznym przeżyciom jakby nie było końca.

Bałam się tego jak będę się czuć po opowiedzeniu im swojej historii, czy nie najdą mnie jakieś czarne myśli i nie wpadnę w depresję, ale nic takiego się nie stało. Co zadziwiające czułam się dziwnie lekko i było to tak nieoczekiwane uczucie, że nie mogłam przestać się do siebie uśmiechać.
A Matt?  Musiał wyjechać do Kazania, aby przygotować się do zbliżającego się sezonu ligowego. Choć dzieliły nas tysiące kilometrów to- co może dziwnie zabrzmi- miałam wrażenie jakby codzienne rozmowy skracały ten dystans. Nie było jakiś wielkich deklaracji, górnolotnych słów a mimo to mieliśmy ten cichy rodzaj pewności, że rodzi się między nami coś wyjątkowego.
Pierwszy raz od dłuższego czasu miałam wrażenie, że zaczynam odzyskiwać kontrolę nad swoim życiem, że wszystko jest na swoim miejscu, układa się tak jak bym tego chciała.
Czemu w takim razie nie opuszczało mnie przeczucie, że wkrótce wszystko runie jak domek z kart?


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Ot takie krótkie nic, pewnego rodzaju rozdział przejściowy gdzie tak naprawdę niewiele się dzieje

sobota, 9 lipca 2016

Rozdział 6




          Bywa tak, że kiedy spełnia się coś, czego skrycie pragniemy to nie jesteśmy przekonani czy to dzieje się naprawdę.
Albo inaczej, nie możemy w to uwierzyć. Czy słowa, gesty tej drugiej osoby są na pewno szczere, czy czegoś sobie nie uroiliśmy i czy aby na opak nie odczytujemy pewnych znaków. Czasami życzeniowe myślenie potrafi być zgubne i w rezultacie możemy stracić to, co uważaliśmy dane raz na zawsze. Chyba właśnie tego bałam się najbardziej. Że cokolwiek było między mną a Mattem zmieni się, być może nawet do tego stopnia, że nie będziemy wstanie na siebie patrzeć a już na pewno nie w taki sposób jakbym chciała, aby na mnie patrzył.
Niepewność to taki dziwny stan.

Czas pędził jak oszalały aż zaczęłam podejrzewać, że jakiś szalony naukowiec wynalazł urządzenie sprawiające, że płynął zdecydowanie szybciej niż powinien. Każda możliwa chwila wypełniona była różnymi zajęciami. Czas mijający na przygotowaniach do dni miasta zlewał mi się w jedno i jakby ktoś mnie spytał, co robiłam dajmy na to w zeszłym tygodniu nie jestem pewna czy byłabym w stanie odpowiedzieć. Gdy na dzień przed rzuciłam się na swoje łóżko nie myślałam o niczym innym niż sen. Wtedy rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Widząc na wyświetlaczu imię rozmówcy pomyślałam, że kolejny raz wykazuje się kiepskim wyczuciem czasu.

- Cześć stara pindo.- Przywitałam się mając nadzieję, że uda mi się nie usnąć a ona nie poruszy tematu, o który zamęczała mnie od momentu, gdy dowiedziała się, co mam zamiar zrobić a w sumie, czego robić nie będę.
- Proszę cię grzecznie ty mnie nie zmuszaj, żebym zgłosiła Cię do programu Projekt Lady, to może tam Cię jakiś manier nauczą. No, ale do rzeczy- z jękiem przykryłam głowę poduszką, bo wiedziałam, co oznacza ten ton głosu. - W co masz zamiar się ubrać?- Spytała Margaret po raz enty.
- Ile razy mam Ci powtarzać, że nie wybieram się na te wiejskie tańce!- Teatralnie przewróciłam oczami i aż przeszedł mnie dreszcz na samą myśl, że miałam się bawić w rytm muzyki country. Niby był to nieodzowny element kultury mojego kraju, ale jakoś nigdy nie mogłam się do niego przekonać.- Obiecuję, że jak jeszcze raz usłyszę, że powinnam tam być, bo to przecież część mojej pracy nie ręczę za siebie i przy najbliższej możliwej okazji potraktuję Cie kijem bejsbolowym.- Oznajmiłam z poważnym tonem i w odpowiedzi usłyszałam jak po drugiej stronie śmieje się w głos.

- Ta, jasne. Chciałabym to zobaczyć.- W tej samej chwili prze skrzypiące drzwi weszła moja przyjaciółka. Szybko chwyciłam poduszkę, którą po chwili oberwała.
- To tak, żebyś nie myślała, że rzucam słowa na wiatr.
- Jesteś niemożliwa.- Pokręciła z niedowierzaniem głową.- Ash proszę Cię, tak nie można. Ile masz zamiar się chować w tym pokoju?- Wskazała na otaczające nas cztery ściany.
- Nie ukrywam się.- Stwierdziłam z nadąsaną miną.
- Kogo ty oszukujesz? Nigdzie nie wychodzisz, z nikim się nie umawiasz…
- Ty nic nie rozumiesz- przerwałam jej w pół zdania.
- Masz rację, nie rozumiem.- Przyznała ze smutnym uśmiechem.- Po części, dlatego, że nie przeżyłam tego, co ty, ale przede wszystkim, dlatego ponieważ wiem, jaka byłaś wcześniej. Pozytywnie szalona, odważna, dusza towarzystwa a teraz… no cóż jak już jechać po całości to równie dobrze mogłabyś z takim męczenniczym nastawieniem zostać zakonnicą.- Wyrwał mi się nerwowy chicho i szybko zasłoniłam dłonią usta, żeby go stłumić.- Widzisz? Właśnie o to mi chodziło.- Oznajmiła siadając obok..- Ta pozytywna, czasami szalona dziewczyna wciąż gdzieś tam w tobie jest.

- Może i masz rację, no dobra na pewno- dodałam widząc jej minę- ale i tak się tam nie wybieram, bo nie mam się w co ubrać.
- Serio?- Wskazała na stojącą w rogu szafę, gdzie przez niedomknięte drzwi dostrzegłam czerwony kolor sukienki, do której kupna zmusiła mnie ładnych parę miesięcy temu w ramach „babskiej terapii powojennej” a której nigdy nie włożyłam.
- Nie dasz mi spokoju prawda?- Roziskrzone spojrzenie przyjaciółki i łobuzerski uśmiech sprawiły, że zaczęłam się bać tego, co mnie czeka.


*
Jeśli nie liczyć awarii oświetlenia czy wybuchu maszyny do popcornu dzień festynu minął nadzwyczaj spokojnie aż nabrałam przekonania, ze coś się wkrótce zacznie chrzanić.
- Wszystko porządku?- Nawet Ryana nie ominęła pomoc przy imprezie i właśnie skończył sprzątać stoisko gdzie dzieciaki mogły rzucać piłeczkami do celu a w nagrodę dostawały drobne upominki.
- Bywało lepiej.- Stwierdziłam drapiąc się po nosie.
- Masz coś tutaj- wskazał na moją twarz.
- Gdzie?- Na oślep zaczęłam ocierać sobie policzki.
- Poczekaj chwilę- ze stolika wziął chusteczkę, którą z ust starł mi resztkę kremu z jedzonego przed sekundą ciasta. Zesztywniałam ogłupiała kompletnie nie wiedząc, co powinna zrobić, co pogłębiło się, gdy zobaczyłam jak zaczyna się błogo uśmiechać.
- Okeeeej to ja cię już porywam.- Margaret wyrosła obok jak z podziemi albo teleportowała się. Co mogło być skutkiem ubocznym oglądania każdego możliwego filmu o superbohaterach. Pomimo oszołomienia sytuacją sprzed jej pojawienia dostrzegłam spojrzenie, którym mogło człowieka zmrozić. Z jakiś powodów miałam wrażenia jakby chciał mnie stłuc na kwaśne jabłko tylko nie wiedziałam, z jakiego powodu.

Po wczorajszych zapowiedziach trzęsłam się w środku na myśl, co ma zamiar ze mną zrobić spodziewałam się wszystkiego. Jak się okazało nie miałam, czego bać. No może jednej rzeczy. Panna M dawno temu przechodziła fazę „a może tak zostać stylistką?” I najwyraźniej miała mały nawrót tego stanu. Tylko, że tym razem, obiektywnie rzecz biorąc, miało to lepsze efekty. Co nie zmienia aktu, że czułam się nieco obco. Zupełnie jakbym przybrała się w cudzą skórę, co chwilę wygładzałam niewidzialne zagniecenia na idealnie wyprasowanej czerwonej sukience, która miała jedną wadę. W górnych partia była przyciasną, przez co moje piersi wyglądały jakby lada chwila miały wyskoczyć z dekoltu

Ledwo powstrzymywałam się, aby nie zacząć poprawiać fryzury, w której według mojej przyjaciółki wyglądałam niczym królewna śnieżka. Raz, gdy sięgnęłam do opadającego uparcie na oczy kosmyka dostałam po łapach. Myślałby, kto, że taka drobna dziewczyna będzie mieć niewiele siły no, ale z drugiej strony powiedzenie „pozory mylą” musiała się skądś wziąć.
Podczas gdy blondynka była zajęta flirtowaniem rozmawiałam z moim pierwszym trenerem, który poza siwymi włosami na skroniach niewiele się zmienił. Nadal był wyluzowany i sprawiał, że człowiek mógł się rozluźnić. Poza mną. Bo stojąc z nim twarzą w twarz z trudem udawało mi się nie rozpłakać na myśl o tym, co przekreślił wypadek. Sądząc po jego spojrzeniu w którymś momencie zorientował się, że coś jest nie tak.

- Myślałaś o tym, żeby zacząć trenować?
- Co?!
- Nie, nie ty.- Zaczął machać dłońmi, kiedy zorientował się, jaką gafę popełnił.- Chodziło mi o to, że mogłabyś trenować innych.
- Nie wydaje mi się, żeby był to dobry pomysł.
- Nie dowiesz się póki nie spróbujesz.- Zaczął grzebać w kieszeni spodni i czytając smsa zmarszczył brwi jak zawsze, gdy działo się coś niespodziewanego.- Na twoim miejscu dobrze bym się nad tym zastanowił a gdybyś zmieniła pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc.- Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, choć nie bardzo wierzyłam na ewentualne sukcesy na tym polu, bo choć zdarzało się, że pomagałam mu z grupą juniorów to i tak nie byłam pewna swoich sił.

*

          Zwinęłam się do domu niedługo potem. Impreza rozkręcała się w najlepsze, co ułatwiło mi wymknięcie się, tak, że nikt nie zauważył mojej nieobecności. Nie chodziło o to, że źle się bawiłam tylko, kiedy jesteś w wewnętrznej rozsypce nie jesteś w stanie czerpać przyjemności z najmniejszych rzeczy. Zresztą, kogo ja oszukuję prawda jest taka, że nie mogłam znieść obecności kiedyś bliskiej mi osoby. Czytając takie słowa pierwsze, co przychodzi na myśl to myśl o chłopaku, który pewnie złamał mi serce, ale tak nie jest. Na chwilę pojawiła się Melissa Franklin. Czterokrotna mistrzyni olimpijska i ośmiokrotna mistrzyni świata. Kiedyś moja przyjaciółka. Zatem do sedna. Czemu się zwinęłam? Bo nie mogłam znieść kolejnych słów wsparcia, otuchy od osoby, choć która szczerze mi współczuła to nie mogłam pogodzić się z myślą, że moja kariera pływaczki nie potoczył się podobnym torem, co jej. Poznałyśmy się ładnych parę lat temu, na obozie dla tak zwanej wyjątkowo obcującej młodzieży. Początkowo nie darzyłyśmy się jakąś szczególną sympatią, ale z czasem wspólne treningi, dyskusje prowadzone z różnej maści specjalistami czy „nielegalne” nocne imprezy w jakiś sposób nas do siebie zbliżyły. Fakt, że mieszkałyśmy na dwóch końcach Stanów nie miał wpływu na to, że kontakt nam się urwał. To była moja i tylko moja winna. Gdy dowiedziała się o kontuzji, która przekreśliła moją dalszą sportową przeszłość pisała i dzwoniła wielokrotnie. Tylko, że ja nie miałam siły, aby odebrać telefon bez wybuchu płaczu.

A dzisiaj? Kiedy tylko zobaczyłam jak kieruje się w moją stronę, czym prędzej wzięłam nogi za pas.
Ashley Herondale jesteś tchórzem. Boisz się wszystkiego, czego można i uciekasz przed tym.
Był taki moment, gdy chciałam stracić kontakt z rzeczywistością i uciec w nierealny świat. Nawet zaopatrzyłam się w butelkę wina. W drodze coś mnie tknęło i sprawiło, że zamiast doznać się do butelki czerwony trunek wylądował w koszu na śmieci.
Zbyt często widziałam jak alkohol niszczy ludziom życie i nie chciałam, aby spotkało mnie to samo, bo powrocie z wojny zbyt ciągnęło mnie do procentów.
Obejrzałam się na dźwięk łoskotu i zobaczyłam jak bezdomny wyciąga z kubła to, co przed chwilą tam wrzuciłam.
No cóż, przynajmniej on będzie miał udany wieczór. Pomyślałam gorzko.

Choć tego wieczoru, poza szklaneczką pączu, nie wypiłam ani kropli alkoholu to nogi trzęsły mi się i plątały jakbym była po imprezie rodem z filmów o amerykańskiej studenckiej braci.
Już w domu przemyłam twarz wodą, aby pozbyć się resztek subtelnego makijażu, który rozmazał się mało malowniczo. Wszystko przez cholerny deszcz, który rozpada się przed minutami a ja sierota oczywiście nie miałam przy sobie parasolki i trzęsłam się z zimna.
Starałam się właśnie uwolnić z sukienki i zastanawiałam, się, dlaczego Matt jednak się nie pojawił skoro według Margaret miał taki zamiar (swoją drogą mi akurat nic o tym nie było wiadomo a dowiedziałam się o ty fakcie przez przypadek, podsłuchując fragment jej rozmowy telefonicznej). Starałam się dociec, dlaczego mój najlepszy przyjaciel i przyjaciółka mają przede mną tajemnice, kiedy usłyszałam otwieranie drzwi wejściowych, na co nie zareagowałam świecie przekonana, że Ryan właśnie wrócił.. Już byłam gotowa wskoczyć do łóżka, w przysłowiowym opakowaniu, bo zamek najwyraźniej się zaciął i nie mogłam się wyswobodzić z czerwonego materiału, kiedy poczułam na swoich plecach duże męskie dłonie rozpinające suwak. Z wdzięcznością wzięłam głęboki oddech.

- Zamek złapał materiał.- Za nic nie mogła rozpoznać emocji w jego głosie, wyczuwałam lekkie zmieszanie, ale coś jeszcze, coś, co rozpoznałam dopiero, gdy odwróciłam się, aby mu podziękować. W oczach Andersona widać było dziwną mieszankę pożądania i czegoś, czego nie mogłam zidentyfikować.
Dlatego, że miałam dosyć oglądania szczęśliwych par, wypytywania wścibskich ciotek kiedy kogoś sobie znajdę czy z jakiegoś innego powodu. Podczas gdy jedną ręką podtrzymywałam sukienkę, aby się ze mnie nie zsunął, drugą zarzuciłam mu na kark i jak gdyby nigdy nic wpiłam mu się w usta.
Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, że gdy minie mu pierwszy szok- objawiający się lekki zassaniem powietrza- odsunie mnie na długość ramion.
- Co to miało być?- Spytał z taką miną, że cieszyłam się, iż mnie trzyma, bo pewnie wyłożyłabym się na ziemi jak długa. Co by nie było takim najgorszym pomysłem, bo miałam ochotę zapaść się pod ziemię na samą myśl, że mógł odwzajemnić ten gest.

- Ja, ja…przepraszam….- Urwałam i miałam nadzieję, ze nie rozbeczę się przed nim z upokorzenia. Byłam taka głupia, wszystkie jego wcześniejsze gesty zrozumiałam na opak. Jak mogłam w ogóle pomyśleć, że mógłby czuć do mnie coś więcej…
- Nie przepraszaj…- na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.- Po tobie można spodziewać się naprawdę wielu rzeczy, ale takiego powitania zdecydowanie nie.-Westchnął ciężko i oparł się czołem o moje.- Nie tak to sobie planowałem, nie tak to powinno wyglądać.- Stałam tak sobie oszołomiona. Chyba powinna coś zrobić, tylko, co? Najpierw jego reakcja na typu „nie” a za chwilę „jednak tak”. Z tego całego stresu, zmienności nastrojów można się nabawić jakiejś choroby.
- Matt, jeśli jest coś…

- To nie tak miało wyglądać- powtórzył swoje wcześniejsze słowa i spojrzał na mnie tak, że najchętniej mimo całej tej niepewności znowu bym go pocałowała.- Wiesz, co do Ciebie czuję, w każdym razie mam nadzieję się domyślasz, iż nie chodzi tylko o… zależy mi na tobie, pojęcia nie masz jak bardzo, ale nie chcę, aby coś więcej stało się między nami, kiedy jesteś w stanie ponownej rozsypki emocjonalnej.- Przerwał na chwilę jakby dając mi czas na przetrawienie tego, co powiedział.- Jeśli coś się stanie, chcę abyś była tego w pełni świadoma a nie robiła wszystko chcąc oderwać się od tego, co się stało w Iraku, rozumiesz?
- Rozumiem.- Odparłam wtulając się w niego, czując jak kolejny raz zamyka mnie w tym bezpieczny uścisku i jak ręką delikatnie gładzi po nagiej skórze pleców.- Proszę Cię tylko o jedno, poczekaj na mnie.
- Byle nie za długo.- Uśmiechnął się i cmoknął mnie w czoło. Na razie tyle potrzebowałam do szczęścia, niczego więcej.


.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Czytasz? Skomentuj!

Halo, halo! Jest tam ktoś jeszcze? Mam taką cichą nadzieję.
Nie będę się usprawiedliwiać, bo to nie ma sensu, ale chciałam przeprosić tą nieliczną grupę, która czytała to opowiadania i być może nadal tu zagląda. Trochę to trwało, ale udało mi się napisać coś nowego.

Chcę być z wami uczciwa i dlatego- czego można się po trochu domyślić po przeczytaniu tej części- historia Matta i Ash wkrótce się skończy. Z bardzo prozaicznego powodu- zwyczajnie na świecie nie wiem jak wszystko powinno się potoczyć a pisanie czegoś na siłę nie wydaje się mieć sensu. Sam pomysł, to, kim jest i co przeszła główna bohaterka, wydawał się „za ciasny” na jednopart i miałam nadzieję, że z czasem coś mi przyjdzie do głowy i akcja będzie się sama toczyć, wszystko jakoś tam samo będzie się pisać (tak jak w moim poprzedni opowiadaniu), ale niestety nie wyszło. Bywa mi tak. Jest mi głupio, bo być może kogoś zawiodłam, ale mam nadzieję, ze, choć końcówka będzie się w miarę kleić.

Do usłyszenia,

Zła na samą siebie Artis